piątek, 27 grudnia 2013

Rozdział 37 Przygoda


Wśród kurzu i zgiełku, jedynym głosem,który teraz tej chwili trwał był stukot wspaniałego zwierzaka. Risek choć był inny jakby nie z tego świata,aż niezbyt realny niósł na nieporadnym maleńkim grzbiecie młodą niewiastę,która jakby nie patrzeć nie dostosowała się do ludzi zielarzy złych, innymi słowny oni pogardzali nią, wytykali, unikali. Oczywiście młody ssak to zauważył,gdy tylko ich oczy się spotkały,połączyły ze sobą i wtedy już wiedział że to idealny właściciel jakiego w życiu będzie mieć i cieszył się z tego wielce.Risek był podobny do konia, lecz jego sierść połyskiwała drobinkami zieleni, oczy zwierzęcia były jak studnie bez dna i tam widać było jaki charakter ma dany Risek, wtedy zapieczętowane podczas spojrzenie były przyjaźnie między człowiekiem Zielarzem a dostojnym,dostosowanym do środowiska i do warunków Riska. One mają specyficzną zdolność do szybkiego poruszania się przestrzeni, wiedzą kiedy jest jakieś ogromne ryzyko i jak znaleźć właściwą drogę.Zielarzowi nie był potrzebny kompas, ani mapa wystarczy te dzikie zwierzę. Próby u domówienia zwierza pełzają na niczym, jedynie rozdrażniają go i wtedy stwarza zagrożenie.A biada tym którzy unikali ostrzeżenia, żadne maści wtedy gojące nie poprawiają zbytecznego zdrowia.
Wokół miasta, którego mieli przed oczami panował zjawiskowy puch mlecznej mgły. Kate nie widziała nawet swojej wyciągniętej do przodu ręki, ale niezawodny Risek wiedział jak się poruszać przy takich warunkach pogodowych. Megan zauważyła że włosy, które wyłoniły się z kaptura momentalnie stały się mokre. Nagle ku zdziwieniu dziewczyny zwierzę się zatrzymało. Z ciekawości zeszła z niego i ruszyła do gospody "Pod wilczym okiem". Otworzyła delikatnie drzwi,a one wydały swój piorunujący jęk, w środku wyłoniły się zapachy jedzenia, pitnego miodu, dymu cygarów bądź papierosów. Przełknęła ślinę zanim weszła do samego centrum karczmy, rozejrzała się dookoła i kątem oka zauważyła jak łysy barman na nią patrzy z pytającym spojrzeniem i szyderczym uśmieszkiem na ustach wróżający nie dobre zamiary z jego strony. Dumnie się wyprostowała i ruszyła ku niemu. Poprosiła o soczystą pieczeń i małe piwo. Ten przejął zamówienie mocno wycierając zabrudzony kufel sprzed kilku dni.
Odwróciła się rozglądając się gdzie tu bezpiecznie można usiądź i spokojnie przeczekać aż zmieni się pogoda zza oknem. Po prawej stronie siedzieli mężczyźni, którzy awanturowali się na temat zasady gry i że oni mają racje, na środku siedziała panna z lekkich obyczajów, która robiła maślane oczy do jakiegoś przybysza zza granicy, a on oczarowany jej wdziękami pod wpływem alkoholu całował to nie raz zagłębienie szyi to kształtne piersi właścicielki mocno przyciskając ją w pasie i nie wiadomo gdzie jeszcze.A ona czule głaskała i gestem ręki zapraszała go do gościnnego pokoju na górze. Chwiejnym krokiem ruszył za nią, oblizując swe płonące usta co nieraz. Megan nie chciała zasiadać tam gdzie to rozpoczął się początek znajomości tych dwojga. Usiadła w kącie po lewej stronie było tam słabiutkie światełko lampy naftowej, które niekiedy gasło nie dodawało zbytniego poczucia bezpieczeństwa. Poczuła lekki dreszczyk emocji , ale czekała cierpliwie na swój posiłek. Gospodarz podał jej jedzenie dość groteskowo i podał jej dyskretnie wiadomość i ruszył do lady, tam gdzie stał wcześniej i zabrał się znów do czyszczenia kufla.
Jedząc pieczeń dziewczyna przeczytała po raz któryś tą samą wiadomość:
Najpierw skończ swój posiłek, wiem że tu jesteś przyjdź do mnie. Jestem w pokoju numer 4. Twój narzeczony. Jak wcześniej to czytała o mało nie zakrztusiła się gorącym płynem, domyśliła się kto to może być, ale nie wiedziała jak to odkrył. Gdy skończyła jeść udała się do schodów, dłonią ręki podziękowała gospodarzowi i ruszyła do pokoju numer 4. Drzwi były otwarte, a w pokoju panowały ciemności, gdy weszła głębiej od razu zamknęły się drzwi hukiem. Dziewczyna krzykła przeraźliwie, uciszył ja pewna męska ręka na ustach dziewczyny. Serce biło jej jak oszalały, już sądziła że zginie bądź wolała aby w takich przypadkach zemdlała.
-Cicho Megan to ja, nie poznajesz mnie?
Ucisk zelżał, szeptem wypowiedziała imię "Sytr".
- Tak to ja. W pomieszczeniu od razu zapanowała jasność na przeciw niej stał Sytr ubrany ciemnoniebieską koszulę, spodnie spranego jeansu,buty były typowe jak do podróży, oczy miał podkrążone, rozczochrane włosy ster szczały na wszystkie strony, a z ust młodzieńca co chwilę wyłaniały się zapachy przesadzonego alkoholu.
-Sytr jak ty wyglądasz?! Co się z Tobą dzieje? Dlaczego napisałeś do mnie taki liścik, dlaczego mnie nazwałeś narzeczoną?
-Moja głowa...za dużo pytań za dajesz na raz. Spokojnie,zacznijmy że wyglądam typowo na luzie czyli normalnie, mam pewna misję, którą muszę wykonać inaczej przestanę istnieć. A to że napisałem że jesteś mą narzeczoną to sprawie zmyłki. Ten frajer gospodarz za dużo chce wiedzieć.
Nagle rozległy się naprzeciwko ich pokoju głosy pewnych jęków i uniesień.
-O widzę że Miranda nie próżnuje..-odparł Sytr
-Widzę że korzystasz z jej usług.
Ten popatrzył na nią i odpowiedział
-Jakże bym mógł zdradzić swą narzeczoną? Miranda kusiła mnie nie powiem, ale ja udawałem przy niej,że jestem nie równy umysłowo i dała mi spokój. A zresztą nie mam na tyle czasu aby się takie rzeczy bawić.
-Sytr ja Ciebie nie poznaje! - odparła Megan,której w oczach wzbierały się krople łez.
Trener zielarzy złych podszedł do niej i każdą pełzacą łzę po policzku dziewczyny ucałował, a na końcu zaczął całować jej delikatne usta.
Nie mógł się powstrzymywać ,ona zresztą też zaczęli się więc namiętnie całować i gorąco przytulać.
W końcu dziewczyna się odsunęła od niego, uspokoiła oddech i stanowczo rzekła:
-Tym razem dalej jedziemy razem.
-Odmawiam!
-Dlaczego ? dlaczego nie mogę być z Tobą i pomóc Ci? Przecież sam widziałeś że za Tobą ruszyłam?
-To jest naprawdę zjawiskowe i wzruszające,ale Twoja podróż się tutaj kończy.
-Teraz to ja odmawiam.
-Czyż nie zmienisz zdania ,Megan?
-Teraz nie, twardo będę stąpać przy tym.
-Dobrze ,ale zanim ze mną wyruszysz muszę Ci opowiedzieć troszeczkę o swoim zdaniu. Misja ta jest ściśle tajna nikt o niczym nie wie, nawet sam nasz Władca tylko ja i Opira. Zacznę od początku najlepiej, usiądź.
Dziewczyna usiadła na sofie, która był w nagannym stanie,ale nie skarżyła się, istniał tylko jej rozmówca. Sytr usiadł naprzeciw i zaczął mówić:
-"Kiedyś bowiem dawno temu nie wiadomo kiedy zielarze źli współpracowali alchemikami, mieli swoją umową pewną pieczęć, nie groziła od żadnych ze stron żadne nieprzyjemności, póki dopóki są tylko razem na dobre i na złe. Jednak alchemicy byli indywidualnościami nie chcieli zbytecznie pokazywać swoich umiejętności,ale to co zrobili później było zniewagą dla nas. Otóż dzięki naszej pomocy wynaleźli kilka skarbów alchemiczno -zielarskich, ale to oni nazwali je tylko "Alchemicznymi" o nas zapomnieli, wykorzystali, odeszli a wręcz uciekli chowając się to lasach, w górach , hen daleko stąd i znaleźli swych obrońców, swych strażników zielarzy dobrych! A my czujemy że nasze morale, nasz honor upadł przez tych oszukańców. Teraz dzięki Opirze wiem gdzie poniektórzy się znajdują. Ba, nawet wiem że mają ten NASZ skarb, tylko nasz. Teraz ja się tam udaje by zabrać od nich to co zostało nam kiedyś skradzione."
-Ale dlaczego tylko Ty? Przecież to niebezpieczne! Dlaczego nie poszła tam Opira? - przerwała opowieść dziewczyna
Sytr na chwilę się zastanowił i odpowiedział:
-Opira zajmuję się Oktavią, jest nie najlepszej kondycji, zresztą obie dogadują się świetnie i znają się dość bowiem długo, a ja chciałem pokazać samemu sobie że potrafię, że moje wysiłki i to co się uczyłem wcześniej nie poszły na marne. To dzięki Tobie Medan odważyłem się na ten krok, ty też pokazałaś swoją odwagę i jakże ja z tego powodu się ciesze, moja droga! Ale wiedz że to misja jej tajemnicą nikt i nic nie usłyszy od Twych ust, od Twych nieziemskich oczów, z twej dłoni to co ja Ci tutaj wypowiedziałem i to co uczynimy później. Obiecaj mi to.
-Obiecuje! -orzekła dziewczyna bez wahania.
-Na wypadek Megan jednak zapieczętujmy dane słowo:"To co usłyszałaś dziś nikt o tym się nie dowie, co zrobisz ze mną jeszcze dzisiaj w ten nocy nikt się nie dowie. To nasza misja, tajemnicza misja, zadanie bez rozgłosu"..
Po tym zdaniu przybliżył się do niej ale zanim ją pocałował wstrzyknął jej pewien płyn ze strzykawki, a dziewczyna nieprzytomna upadła bezwładnie na podłogę.

Po kilkunastu godzinach Luiza czytała pamiętnik swej drogocennej babki w swoim pokoju, znalazła bardzo starą notatkę zza jej czasów i zaczęła śledzić oczami pismo swej babci , która nie powiedzieć czemu ale nadawała by się na lekarza. " ...Jestem w szklanej pułapce bez wyjścia, bez odwrotu...[...] Wyjść nie zdołam, uspokój umysł, uspokój duszę, wycisz się by w końcu.."
Nagle w pracowni Teda rozległ się potężny huk, nagły wybuch. Akurat teraz pomyślała Luiza kiedy to w tej chwili jestem sama wraz z starszy alchemikiem, który oszalał. Pędem pobiegła do pracowni zauważyła że drzwi są otwarte od nie wiadomo kiedy, czuła,że wydzierają się zapachu dymu pewnej osłony, od razu pierwszej kolejności wyniosła nieprzytomnego Teda z pomieszczenia i przyłożyła mu zimny okład na czole. Ruszyła ku pracowni zobaczyć co takiego się stało, ale zanim zrozumiała że to pułapka, szklana pułapka było już za późno na odwrót.