piątek, 27 grudnia 2013

Rozdział 37 Przygoda


Wśród kurzu i zgiełku, jedynym głosem,który teraz tej chwili trwał był stukot wspaniałego zwierzaka. Risek choć był inny jakby nie z tego świata,aż niezbyt realny niósł na nieporadnym maleńkim grzbiecie młodą niewiastę,która jakby nie patrzeć nie dostosowała się do ludzi zielarzy złych, innymi słowny oni pogardzali nią, wytykali, unikali. Oczywiście młody ssak to zauważył,gdy tylko ich oczy się spotkały,połączyły ze sobą i wtedy już wiedział że to idealny właściciel jakiego w życiu będzie mieć i cieszył się z tego wielce.Risek był podobny do konia, lecz jego sierść połyskiwała drobinkami zieleni, oczy zwierzęcia były jak studnie bez dna i tam widać było jaki charakter ma dany Risek, wtedy zapieczętowane podczas spojrzenie były przyjaźnie między człowiekiem Zielarzem a dostojnym,dostosowanym do środowiska i do warunków Riska. One mają specyficzną zdolność do szybkiego poruszania się przestrzeni, wiedzą kiedy jest jakieś ogromne ryzyko i jak znaleźć właściwą drogę.Zielarzowi nie był potrzebny kompas, ani mapa wystarczy te dzikie zwierzę. Próby u domówienia zwierza pełzają na niczym, jedynie rozdrażniają go i wtedy stwarza zagrożenie.A biada tym którzy unikali ostrzeżenia, żadne maści wtedy gojące nie poprawiają zbytecznego zdrowia.
Wokół miasta, którego mieli przed oczami panował zjawiskowy puch mlecznej mgły. Kate nie widziała nawet swojej wyciągniętej do przodu ręki, ale niezawodny Risek wiedział jak się poruszać przy takich warunkach pogodowych. Megan zauważyła że włosy, które wyłoniły się z kaptura momentalnie stały się mokre. Nagle ku zdziwieniu dziewczyny zwierzę się zatrzymało. Z ciekawości zeszła z niego i ruszyła do gospody "Pod wilczym okiem". Otworzyła delikatnie drzwi,a one wydały swój piorunujący jęk, w środku wyłoniły się zapachy jedzenia, pitnego miodu, dymu cygarów bądź papierosów. Przełknęła ślinę zanim weszła do samego centrum karczmy, rozejrzała się dookoła i kątem oka zauważyła jak łysy barman na nią patrzy z pytającym spojrzeniem i szyderczym uśmieszkiem na ustach wróżający nie dobre zamiary z jego strony. Dumnie się wyprostowała i ruszyła ku niemu. Poprosiła o soczystą pieczeń i małe piwo. Ten przejął zamówienie mocno wycierając zabrudzony kufel sprzed kilku dni.
Odwróciła się rozglądając się gdzie tu bezpiecznie można usiądź i spokojnie przeczekać aż zmieni się pogoda zza oknem. Po prawej stronie siedzieli mężczyźni, którzy awanturowali się na temat zasady gry i że oni mają racje, na środku siedziała panna z lekkich obyczajów, która robiła maślane oczy do jakiegoś przybysza zza granicy, a on oczarowany jej wdziękami pod wpływem alkoholu całował to nie raz zagłębienie szyi to kształtne piersi właścicielki mocno przyciskając ją w pasie i nie wiadomo gdzie jeszcze.A ona czule głaskała i gestem ręki zapraszała go do gościnnego pokoju na górze. Chwiejnym krokiem ruszył za nią, oblizując swe płonące usta co nieraz. Megan nie chciała zasiadać tam gdzie to rozpoczął się początek znajomości tych dwojga. Usiadła w kącie po lewej stronie było tam słabiutkie światełko lampy naftowej, które niekiedy gasło nie dodawało zbytniego poczucia bezpieczeństwa. Poczuła lekki dreszczyk emocji , ale czekała cierpliwie na swój posiłek. Gospodarz podał jej jedzenie dość groteskowo i podał jej dyskretnie wiadomość i ruszył do lady, tam gdzie stał wcześniej i zabrał się znów do czyszczenia kufla.
Jedząc pieczeń dziewczyna przeczytała po raz któryś tą samą wiadomość:
Najpierw skończ swój posiłek, wiem że tu jesteś przyjdź do mnie. Jestem w pokoju numer 4. Twój narzeczony. Jak wcześniej to czytała o mało nie zakrztusiła się gorącym płynem, domyśliła się kto to może być, ale nie wiedziała jak to odkrył. Gdy skończyła jeść udała się do schodów, dłonią ręki podziękowała gospodarzowi i ruszyła do pokoju numer 4. Drzwi były otwarte, a w pokoju panowały ciemności, gdy weszła głębiej od razu zamknęły się drzwi hukiem. Dziewczyna krzykła przeraźliwie, uciszył ja pewna męska ręka na ustach dziewczyny. Serce biło jej jak oszalały, już sądziła że zginie bądź wolała aby w takich przypadkach zemdlała.
-Cicho Megan to ja, nie poznajesz mnie?
Ucisk zelżał, szeptem wypowiedziała imię "Sytr".
- Tak to ja. W pomieszczeniu od razu zapanowała jasność na przeciw niej stał Sytr ubrany ciemnoniebieską koszulę, spodnie spranego jeansu,buty były typowe jak do podróży, oczy miał podkrążone, rozczochrane włosy ster szczały na wszystkie strony, a z ust młodzieńca co chwilę wyłaniały się zapachy przesadzonego alkoholu.
-Sytr jak ty wyglądasz?! Co się z Tobą dzieje? Dlaczego napisałeś do mnie taki liścik, dlaczego mnie nazwałeś narzeczoną?
-Moja głowa...za dużo pytań za dajesz na raz. Spokojnie,zacznijmy że wyglądam typowo na luzie czyli normalnie, mam pewna misję, którą muszę wykonać inaczej przestanę istnieć. A to że napisałem że jesteś mą narzeczoną to sprawie zmyłki. Ten frajer gospodarz za dużo chce wiedzieć.
Nagle rozległy się naprzeciwko ich pokoju głosy pewnych jęków i uniesień.
-O widzę że Miranda nie próżnuje..-odparł Sytr
-Widzę że korzystasz z jej usług.
Ten popatrzył na nią i odpowiedział
-Jakże bym mógł zdradzić swą narzeczoną? Miranda kusiła mnie nie powiem, ale ja udawałem przy niej,że jestem nie równy umysłowo i dała mi spokój. A zresztą nie mam na tyle czasu aby się takie rzeczy bawić.
-Sytr ja Ciebie nie poznaje! - odparła Megan,której w oczach wzbierały się krople łez.
Trener zielarzy złych podszedł do niej i każdą pełzacą łzę po policzku dziewczyny ucałował, a na końcu zaczął całować jej delikatne usta.
Nie mógł się powstrzymywać ,ona zresztą też zaczęli się więc namiętnie całować i gorąco przytulać.
W końcu dziewczyna się odsunęła od niego, uspokoiła oddech i stanowczo rzekła:
-Tym razem dalej jedziemy razem.
-Odmawiam!
-Dlaczego ? dlaczego nie mogę być z Tobą i pomóc Ci? Przecież sam widziałeś że za Tobą ruszyłam?
-To jest naprawdę zjawiskowe i wzruszające,ale Twoja podróż się tutaj kończy.
-Teraz to ja odmawiam.
-Czyż nie zmienisz zdania ,Megan?
-Teraz nie, twardo będę stąpać przy tym.
-Dobrze ,ale zanim ze mną wyruszysz muszę Ci opowiedzieć troszeczkę o swoim zdaniu. Misja ta jest ściśle tajna nikt o niczym nie wie, nawet sam nasz Władca tylko ja i Opira. Zacznę od początku najlepiej, usiądź.
Dziewczyna usiadła na sofie, która był w nagannym stanie,ale nie skarżyła się, istniał tylko jej rozmówca. Sytr usiadł naprzeciw i zaczął mówić:
-"Kiedyś bowiem dawno temu nie wiadomo kiedy zielarze źli współpracowali alchemikami, mieli swoją umową pewną pieczęć, nie groziła od żadnych ze stron żadne nieprzyjemności, póki dopóki są tylko razem na dobre i na złe. Jednak alchemicy byli indywidualnościami nie chcieli zbytecznie pokazywać swoich umiejętności,ale to co zrobili później było zniewagą dla nas. Otóż dzięki naszej pomocy wynaleźli kilka skarbów alchemiczno -zielarskich, ale to oni nazwali je tylko "Alchemicznymi" o nas zapomnieli, wykorzystali, odeszli a wręcz uciekli chowając się to lasach, w górach , hen daleko stąd i znaleźli swych obrońców, swych strażników zielarzy dobrych! A my czujemy że nasze morale, nasz honor upadł przez tych oszukańców. Teraz dzięki Opirze wiem gdzie poniektórzy się znajdują. Ba, nawet wiem że mają ten NASZ skarb, tylko nasz. Teraz ja się tam udaje by zabrać od nich to co zostało nam kiedyś skradzione."
-Ale dlaczego tylko Ty? Przecież to niebezpieczne! Dlaczego nie poszła tam Opira? - przerwała opowieść dziewczyna
Sytr na chwilę się zastanowił i odpowiedział:
-Opira zajmuję się Oktavią, jest nie najlepszej kondycji, zresztą obie dogadują się świetnie i znają się dość bowiem długo, a ja chciałem pokazać samemu sobie że potrafię, że moje wysiłki i to co się uczyłem wcześniej nie poszły na marne. To dzięki Tobie Medan odważyłem się na ten krok, ty też pokazałaś swoją odwagę i jakże ja z tego powodu się ciesze, moja droga! Ale wiedz że to misja jej tajemnicą nikt i nic nie usłyszy od Twych ust, od Twych nieziemskich oczów, z twej dłoni to co ja Ci tutaj wypowiedziałem i to co uczynimy później. Obiecaj mi to.
-Obiecuje! -orzekła dziewczyna bez wahania.
-Na wypadek Megan jednak zapieczętujmy dane słowo:"To co usłyszałaś dziś nikt o tym się nie dowie, co zrobisz ze mną jeszcze dzisiaj w ten nocy nikt się nie dowie. To nasza misja, tajemnicza misja, zadanie bez rozgłosu"..
Po tym zdaniu przybliżył się do niej ale zanim ją pocałował wstrzyknął jej pewien płyn ze strzykawki, a dziewczyna nieprzytomna upadła bezwładnie na podłogę.

Po kilkunastu godzinach Luiza czytała pamiętnik swej drogocennej babki w swoim pokoju, znalazła bardzo starą notatkę zza jej czasów i zaczęła śledzić oczami pismo swej babci , która nie powiedzieć czemu ale nadawała by się na lekarza. " ...Jestem w szklanej pułapce bez wyjścia, bez odwrotu...[...] Wyjść nie zdołam, uspokój umysł, uspokój duszę, wycisz się by w końcu.."
Nagle w pracowni Teda rozległ się potężny huk, nagły wybuch. Akurat teraz pomyślała Luiza kiedy to w tej chwili jestem sama wraz z starszy alchemikiem, który oszalał. Pędem pobiegła do pracowni zauważyła że drzwi są otwarte od nie wiadomo kiedy, czuła,że wydzierają się zapachu dymu pewnej osłony, od razu pierwszej kolejności wyniosła nieprzytomnego Teda z pomieszczenia i przyłożyła mu zimny okład na czole. Ruszyła ku pracowni zobaczyć co takiego się stało, ale zanim zrozumiała że to pułapka, szklana pułapka było już za późno na odwrót.

sobota, 28 września 2013

Rozdział 36 Szantaż



Opira uśmiechnęła się ironicznie lustrując każdy ruch tych dwojga. Czuła piorunujący gniew, który pożera ją od środka.Jak Sytr śmiał teraz nie wywiązać się z umowy? Czyż nie wie że jeśli ją ktoś oszukał, wykorzystał to odpłaciła się pięknym za nadobne. Pamięta jak pewien szczeniak nawiązał z nią pewien nić umowy: ona da mu pewną maść zielarską,która pomoże mu pozbyć się trądziku. On jej da zaś zatruty owoc, który był jej niezbędny. A kiedy okazało się że przyniósł ten ów przedmiot przed czasem Opira zorientowała się od razu pewnej zasłony nad tą rośliną. Starał się ją oszukać! Ją?! Ona wtedy zaś spokojnie podeszła do tego tematu, nie pokazała po sobie że go rozszyfrowała przyniosła mu tą maść, ale nie tą co była mu potrzebna natychmiastowo. Gdy jej użył od razu pojawiły się tak ogromne bąble, a świąd był taki że biedak drapał się po całej twarzy rozsiewając wszystko po całym ciele. Działanie maści trwało ponad tydzień, a środkiem,który łagodził świąd, podrażnienia, dawał pewne ukojenie było mleko, a o tym kłamca nie wiedział.Po działaniu maści zostały tylko blizny.
Zielarze źli jego kompani szydzili z niego, był jeszcze gorszym kozłem ofiarnym niż wcześniej. Próbował się zemścić na Opirze, ale ona skutecznie wymijała jego wszystkie pułapki śmiejąc się do upustu. Teraz wiedziała że takiego postępowania nie może uczynić. Musi to być coś tak bardzo wstrząsającego dla Sytra aby ten się otrząsał i wywiązał się założonej obietnicy.Nagle usłyszała zakończenie ćwiczeń poprzez mocne uderzenie bębna.Nowicjusze jak i doświadczeni zielarze źli udawali się na zasłużony posiłek w wspólnej jadalni. Poniektórzy omijali zielarkę upioru dyskretnie, inni witali się z nią unosząc rękę do góry, inni uśmiechali się , a ten opryszczek co kiedyś ją prymitywny sposób oszukał przerażony omijał ją szerokim łukiem, ona zaś posyłała mu groźne i niebezpieczne spojrzenie.
Zostali na sali ćwiczeni tylko Sytr i Megan. Opira schowała się za kotarą i czekała kiedy tylko wyjdą. Teraz trener coraz śmielej dotykał swą podopieczną , a ona nie odczuwała wstydu czy zażenowania uważała że to normalne aby się lepiej doskonaliła ruchowo. Nagle Opira przypomniała sobie coś czego nikt nie miał żaden sposób wyjawić, uśmiechnęła się do siebie triumfująco wychodząc z ukrycia. Tamci byli zajęci i nie zauważyli sylwetki,która górowała nad nimi. Zwrócili uwagę kiedy coś powiedziała.
-Ale to beznadziejnie wygląda. Nigdy takiego czegoś nie widziałam Kat... Katastrofa!
Sytr był przebiegły zrozumiał w czymś rzecz, nie od dziś znał Opirę , zwrócił się do Megan:
-Na dzisiaj skończyliśmy już zajęcia , udaj się z innymi na godzinę obiadową, zaraz ja tam będę, na razie muszę kilka spraw uzgodnić z zielarką upioru.
Dziewczyna kiwnęła głową i ruszyła zgrabnie ku wyjściu, Sytr spoglądał na nią dopóki tylko nie wyszła z sali. Gniewnie odpowiedział do swej koleżanki:
-Co ty wyprawiasz?
-Ja .. nic takiego nie robię. - odpowiedziała tamta patrząc na trenera niewinnymi oczami.
-Nie rób takiej miny bo do Ciebie nie pasuje. Ja wiem co chcesz zrobić, chcesz powiedzieć Megan jak ma swe prawdziwe imię, nie radzę!
-No cóż ... nie łamie się danej umowy.
-Wcale jej nie zerwałem , wiesz że skarby alchemiczne są tam gdzie ten starzec Ted jest.Niebawem zacznę przygotowania.
-Uważaj bo czasu Ci nie starczy.
-To jest limit czasowy? -zapytał kpiąco trener
-Owszem jest. Nie będę przez całe życie milczeć o istnieniu Kate!
-Przebiegła!-oburzył się Sytr
Opira zaniosła się groteskowym śmiechem po chwili się uspokoiła i powiedziała stanowczo do trenera zielarzy:
-Wiem, że i tym razem chciałeś mnie oszukać.Pozbawić mnie czasu , abym do końca swego ziemskiego żywota nie wypowiedziałabym Twej tajemnicy tej głupiej gąsce. Co w niej widzisz? Nie rozumiem dlaczego nasz Pan pozwolił Ci ją zostawić.Ona tutaj nie pasuje rozumiesz? Budujesz fundamenty na kłamstwie. No cóż, ale z obietnicą będzie całkiem inaczej. Masz 7 nocy. Zacznij już od dzisiaj bo tak nie wiele Ci czasu zostało.
Podeszła do trenera i pazurem wykreśliła na jego lewym ramieniu na znaku
"7 nocy pozbawione milczenia, czas by obietnica spełniła się już dziś".
Spojrzała w jego oczy i pocałowała go po policzku dokonując złożonego danego słowa, Sytr przycisnął ją do siebie mocno i powiedział do niej szeptem:
-Jeśli wcześniej wyjawisz ten sekret Megan licz się z tym że zostaniesz zepchnięta w głębiny! Tam pędzą Ci którzy nie dotrzymali słowa!
-Nie przejmuj się mną. Milczę jak głaz.
Wyplątała się objęć i dumnie ruszyła do wyjścia.
Sytr został sam w sali ćwiczeń, usiadł po turecku dotykając policzka, czuł dalej pocałunek Opiry. Zostało zapieczętowane dane słowo.Tak strasznie pulsowało jego lewe ramię. Podszedł do lustra i zobaczył na policzku kłódkę,dla innym nie była widoczna tylko dla niego. Wyszedł z sali i kierował się do swojej siedziby,zaczął się pakować.Starannie wybierał te rzeczy, które są mu niezbędne. Nie zauważył że obok stanęła Megan patrząc uważnie na niego. Oniemiał jak usłyszał jej głos:
-Sytrze co robisz? Gdzie to jedziesz?
-Pakuje się Megan, muszę załatwić kilka spraw dla naszej siedziby.
-Mogę jechać z Tobą?
Ten natychmiast się odwrócił do niej i stanowczo powiedział.
-Nie!
-Ale dlaczego przyjacielu?
-To niebezpieczna podróż.
-Pozwól mi jechać z Tobą, bez ciebie tutaj będę taka samotna. Czuje że nikt mnie tutaj nie lubi, myślą że jestem inna. Czy się zmieniłam po tym wypadku? Moja lokatorka non stop chce abym pokazała jej moją gimnastykę i wścieka się tylko jak jej to nie wychodzi, wyklina mnie i później znów namawia mnie na te ćwiczenia, a ja nie umiem być asertywna.Nie umiem powiedzieć nie. Z kolei ta zielarka upioru co spotkaliśmy ją na końcowych ćwiczeniach, patrzy na mnie ,ale szybko odchodzi nie witając się mną ,ani wcale nie odzywając. Inni może tak niezauważalnie mnie witają. A sam nasz Pan Bezimienny patrzy na mnie tak jakbym była doskonałym okazem do jego kolekcji.Jest mi trochę tutaj ciężko, a jeśli ty pojedziesz to jak ja to wytrwam?
-Kochana Megan widzisz zielarze źli muszą się oswoić myślą co takiego uczyniłaś.Oni są za mali na Twój wielki czyn.Później będzie lepiej zobaczysz. Ale co do wyjazdu naszego wspólnego nie zgadzam się. Stanowczo nie! Jestem za Ciebie odpowiedzialny, muszę o Ciebie dbać. Tutaj będziesz bezpieczna. Begam się Tobą zajmie to bardzo miła i dobroduszna osoba. Na pewno ją polubisz.
-A nie rozumiesz że lepiej będzie jak z Tobą pojadę? Będziesz miał mnie cały czas na oku, a po za tym wyprawa będzie o wiele ciekawsza i nie będziesz taki...samotny.
Sytr wzdychnął i opadł o posłanie, swoją twarz zasłonił rękami i szeptem wykrztusił:
-Siedem nocy mi zostało, siedem bezcennych nocy...Słowa wypowiedzieć nie zdoła, ale czy ja podołam zadaniu na które na mnie padło?
-Jakie to zadanie? - zapytała Megan, która już siedziała tuż obok niego.
-Żadne, idź już do swojej siedziby. Ja sam muszę się z tym uporać.Begam się Tobą zajmie obiecuje.
Dziewczynie w oczach pojawiły się w łzy, łzy odrzucenia. Wybiegła z pokoju prosto na korytarz w połowie drogi się zatrzymała. wiedziała co uczynić ma dalej. Żadna Begam pilnować jej nie będzie to Sytr się nią czule zajął to on dochował tajemnicy jej umierającej matki że będzie ją wspierał, pomagał i się nią opiekował. Wyruszy za nim.
Szybo poszła do swojej siedziby Roksany jej współlokatorki nie było, jedynie pokój był cały zagracony. Widocznie gniew zielarki był dość silny. Szybko wyciągnęła z łóżka jakiś stary plecak spakowała kilka ubrań, buty na zmianie,ręcznik, chusteczki, szczotkę i pastę do zębów, bieliznę. Szybko się przebrała ciemne jeansy, ubrała bluzę z kapturem,na stopy nałożyła grube skarpety, adidasy, a na samym końcu włożyła na nos okulary przeciwsłoneczne. Tak wyszła na korytarz nikogo nie było więc pośpiechu nie oglądając się za siebie pobiegła do stajni. Skryła się za beczką i widziała jak Sytr dosiada jednego Ryska i oddala się w stronę północnego- zachodu.
Dziewczyna szybko podeszła do zwierząt
-A dziewczyna to gdzie? - zapytał stajenny
-Wybieram się w podróż, mój towarzysz ruszył pierwszy bo musiał coś jeszcze po drodze załatwić , a później do mnie dołączy.
-No dobrze, rozumiem. Niech pani wybierze jednego z tych rysków.- odparł stajenny pokazując jej wszystkie okazy.
-Może ten.- odparła stanowczo dziewczyna widząc czarnego dumnego zwierzaka, które zgrabnie kroczyło po wybiegu.
-Dobrze niech pani go dosiądzie.
Dziewczyna tak uczyniła, ale bez pomocy stajennego nie udało by się jej być na grzbiecie Ryska, ten jednak widząc niezbyt lepszego towarzysza do rozrywki,sprawił że straciła równowagę i runęła w dół. Dziewczyna się otrzepała ze złości i nagłego szoku.
-Jednak to nie ten. -odparł stajenny
-Dlaczego nie ten, panie? Co jest z nim nie tak?!
-Jestem Joe, panienko. Widzisz tak Ryskami jest że one same wybierają swoich towarzyszy i są z nimi do końca swojego żywota. Czasem zielarz zły ma tylko jednego Ryska ,a jeśli zielarz albo zwierzę nie przeżyło to żaden nie wybiera innego, bo nie ma nikogo zastępstwie. Są dobre i na złe. Panicz Sytr pojechał na wspaniałym okazie dumnym i stanowczym, twardym i zawziętym Rysku.
-Kiedy się dowiem że jakiś Rysek mnie wybierze? Nie mam na to czasu!
-Spójrz każdemu w oczy, a jeśli zobaczysz to coś to znaczy że to jest to ten właściwy ,a później uniesie się tam gdzie zechcesz.
Megan zrobiła tak jak polecił mu Joe podchodziła do każdych Rysków niektóre były straszne ,inne dzikie, inne zbyt podejrzliwe, odpychające i piękne. Patrzyła każdemu w oczy, te niewłaściwe odwracały wzrok, inne patrzyły na nią gniewne z błyskiem zła. Miały odpychające gałki oczne rażąco żółte. Dziewczyna w końcu trafiła na Ryska, który był małej postury ,ale był uroczy. Ten spojrzał w jej oczy i zauważyła u niego płonące iskierki,wiedziała to co czuje zwierzę,czuła jego bicie serca całkiem nie takie ludzkie, a jednocześnie urzekające. Ona też zaś otwierała się jemu. Ona i rysek podeszli do siebie bliżej Megan pogłaskała go po grzbiecie ona zaś polizał czule nadgarstek.
-To niesłychane! Ten Rysek nie chciał żadnego zielarza złego. Uważano że nie jest takim zwierzakiem jakie te tutaj. Chcieli go dobić pewnej nocy ,ale ja się na to nie zgodziłem.Obroniłem go. Ja kocham je wszystkie, nie patrze na ich złe charakterki. Uważam iż potrzebują mojej pomocy i pewnego bezpieczeństwa. Ale panienkę wybrał ten Rysek bo wiedział że jesteś też inna. Wyczytał to pani w oczach. Tak,tak w oczach jest wszystko powiedziane, nie ma tam żadnego kłamstwa.
Dziewczyna pokiwała twierdząco głową. Przytuliła się do nowo poznanego przyjaciela i go dosiadła.
Zwierzę doskonale się orientowało w jakim kierunku ma się pędzić. Dziewczynie huczało głowie jedyne zdanie stajennego:"Panienkę wybrał ten Rysek bo wiedział że jesteś I-n-n-a".

czwartek, 15 sierpnia 2013

Rozdział 35 Wizja



Ciało Luizy unosiło się coraz wyżej i wyżej. Lodowaty chłód przenikał jej ciało lecz nie zauważyła żadnej reakcji organizmu tylko jej oczy pozostały zamglone jakby dym ogniska nadlatywał prosto na twarz dziewczyny, a ona trzepocząc rzęsami próbowała lepiej dojrzeć te wydarzenie, które miało miejsce kilka dni wcześniej.
Było ogłuszająco ciepło jak na tą porę roku i ze względu,że za jej plecami były potężne góry w którym głębi znaleźli zielarze dobrzy schronienie u alchemików.
Luiza spostrzegła jak Kate kogoś szpieguje, były to niestety urywki, stosunkowo szybkie jakby ktoś od razu przełączał na coś innego twierdząc iż tamto jest nieciekawe.Luiza byłą zirytowana nie spostrzegła kto był ofiarą młodziutkiej dziewczyny. Czyżby był to Eric?
Nie! Przecież był cały czas w pokoju.. A może? Nie miała czasu teraz na rozstrzygniecie sprawy w tej kwestii. Bardziej rozkwitłane było to że dziewczyna zniknęła bez śladu. Nie wierzyła zapewnienie Teda,który twierdził że jest u swojej ciotki, która przeżywa teraz ciężkie chwile na łożu śmierci. Wpatrywała się dalej, głębiej. Oczy jej bolały,aż łzy spływały po ich policzkach. Miała ochotę je zamknąć ,ale nie mogła bo wizja zniknie tak szybko jak się pojawiła.Marną pociechą było to, że nie rozumiała zachowania się jej rówieśnicy,która schowała się w krzakach wpatrując pociągli wie na rozległy bluszcz! Przecież tam znajdowała się tylko roślinność od stuleci. Nagle spostrzegła jak dziewczyna się wyrywa...coś ją wystraszyło. Zwierzę? Drapieżnik? Krzaki niestety nie dały za wygraną, a ona panicznie błagała o pomoc.Nagle odsunęła się, ktoś stosunkowo silny zabrał ją z kryjówki i podrzucił na swoje ramie, trzymając mocno swą nieprzytomną zdobycz.
Porywacz? Tutaj? Bandyta? Gwałciciel? Zboczeniec? Myśli Luizy biegły tak szybko że nie mogła się opanować. W głębi duszy wmawiała sobie aby się uspokoić, musi przecież bardziej się skupić. Nagle złoczyńca odwrócił się, przemawiał do kogoś.. Nie rozumiała słów... słowa ulatywały jak sito albo jeszcze gorzej jakby oglądała film niemy.Ale widok porywacza utkwił w jej głęboko pamięci. Spostrzegła od razu maskę porywacza. Maska bez źrenic. Dostrzegła również jakieś cienie z tyłu.
I wtedy przeraźliwie zaczęła krzyczeć. Jak oparzona opuściła kawałek tkaniny na ziemie.
Zielarka miłości i wytrzymałości zaczęła ciężko oddychać, nie mogła powstrzymać się od płaczu. Nie życzyła sobie takiego losu jaki spotkała Kate mimo że nie były drogocennymi przyjaciółkami tylko rywalkami walczącymi o względy chłopaka marzeń. Luiza miała wyrzuty sumienia, wszystko co miało tutaj miejsce obarczała samą siebie.
Nagle ktoś dotknął jej ramienia, a ona bardziej wybuchła szlochem przytulając się do istoty, którą tutaj ją w tej nocy zaprowadziła.
Tamta pogłaskała ją po policzku, mówiąc:
-Dostrzegłaś wizję czyli moc dostrzegania rzeczy ponad świadomość już u Ciebie się uaktywniła.Już zaczynać rozkwitać, już niebawem wszystkie twoje siedem mocy będą twoimi sprzymierzeńcami. A wtedy nie zostanie już nic innego jak przekonać sześciu zielarzy do obrony. A potem rozstrzygnie się ostateczna bitwa.
Luiza popatrzyła na postać,która nie zmieniła swej materii i pozostała taka jak wcześniej kiedy wkroczyły do tego miejsca. Dziewczyna nieśmiało odpowiedziała.
-Jak to ostateczna? Ja czytałam iż znów z kolei za kilka czy kilkanaście lat trzeba będzie zebrać Armię i po raz kolejny stanąć oko w oko z Bezimiennym . I tak bez końca.
Gabriela przemilczała ten fakt, nie udzielając odpowiedzi na pytanie młodziutkiej dziewczyny. Lecz ta widząc zachowanie proroczyni wybuchła:
-Wspomniałaś jak spotkałyśmy się wtedy w lesie, że Kate spotka coś złego. Dlaczego mi nic nie powiedziałaś?! Dlaczego nie ostrzegłaś? Dlaczego teraz prowadzisz mnie do tego miejsca i nic mi nie wyjaśniłaś? Tylko jak dotknęłam tego nędznego materiału, który zahaczył się o gałęzie tego przeklętego krzaka doznałam wizji?!
-To było konieczne, zobaczysz co się czasem rozstrzygnie. Tak samo jak ja reszta innych chcieli wiedzieć jakie masz możliwości. Czy idziesz dalej czy jednak stoisz w miejscu.
-Tak i próbowaliście złożyć ofiarę Kate. Tak mam rozumieć?
-Nie. To już nie tak. Taki los ją spotkał. To musiało się stać. Chociaż ubolewamy, wiele rzeczy wymknęło nam się spod naszej kontroli.
-Jakich rzeczy. Co się dzieje z Kate? Gdzie jest ? Gdzie ją przytrzymują?!
-Nic Ci więcej nie powiem, Luiza. Musisz skupić się na misji wtedy ją odratujesz. Teraz nawet jakbyś znała miejsce jej pobytu wpadła byś w ich ręce. A to nic nie da, a my będziemy bezradni jak małe dzieci. Bo kolejny wybraniec jest bowiem pisany później, albo w ogóle go nie będzie.
-Co masz na myśli?
Kobieta znów nie otworzyła pary ust i patrzyła na bluszcz. Luiza doznała kolejnego olśnienia.
-Dlaczego Kate szerokimi oczami patrzyła na ten bluszcz,którego ty wypatrujesz?
-Idź tam a sama się przekonasz.
Dziewczyna gniewnie spojrzała na swą proroczynię,która kiedyś jej wspominała że będą przyjaciółkami. O nie, nigdy w życiu. Tyle przemilczała. Nie wspomniała nic o zdarzeniach co się wydarzy , nie ostrzegła ją o niebezpieczeństwie na zielarce emocji.Szybkim tempie boso stąpała po dużej trawie sięgającej aż do jej kolan. Chaszcze jej nie pomagały wręcz przeciwnie denerwowały ją . Nie raz kuła się o pokrzywy,które rosły sobie pokazując swoje wdzięki nie przyjmując się że kogoś poranią. A potem stwarza się bąble na skórze i niemiłosiernie swędzą, aż odruch człowieka to ciągłe drapanie tego miejsca. Dziewczyna omijając nieporadnie swe przeszkody na drodze dotarła do bluszczu. Pogłaskała liście, które tworzyły piękny widok przy świetle księżyca. Każdemu kto by na nie spojrzał w tym świetle od razu pojawiły się gęsie skórki na plecach, ale nie Luizy. Nie wiadomych przyczyn zaczęła przytulać się do tej rośliny. W końcu jej ręka utkwiła na jakimś drewnie.Wodziła ręką od góry na dół, aż znalazła to czego szukała . Jakaś klamka. Jakieś drzwi,nie miała dużo siły,aby je otworzyć. A drzwi były zamknięte na klucz. Zaczęła mocno walić w drzwi . Bezskutecznie. Wiła się z bólu. Tuż obok stała już od dłuższego czasu Gabriela. Otworzyła drzwi prawie ich nie dotykając. Luiza popatrzyła na nią osłupieniu i weszła do środka omijając rozległy bluszcz. Zatrzymała się jak słup w soli nie podchodząc ani odrobiny bliżej.
Przed nią rozlegał się duży schron, w centrum znajdowało się jakieś podrzucone krzesło. Jakiś sznur leżał obok siedziska.Książka była porywana ,a kartki poro rzucone na wszystkich kątach. Każdy przedmiot był rozrzucony, potłuczony na podłodze. Obrazy , tapety wydzierane pazurami. Lampa naftowa rozbita. Fortepian też był rozwalony mimo iż tutaj panował kiedyś jakiś odpoczynek po pracy i każdy był zachwycony melodią miłą dla ucha. Klawisze z fortepianu wydzierane, struny wygięte. Przykry widok, czyjeś członki tak bezskutecznie potraktowało czyjąś historię,czyjeś życie. Każde inne drzwi były zamknięte. Tutaj Gabriella nic nie pomogła. Przecząco kiwała głową. Luiza nasłuchiwała bez przerwy ale to nic nie dało słyszała wyłącznie swój oddech. Nikogo tutaj nie było. Szeptem zapytała Proroczyni.
-Co się tutaj wydarzyło?
Tamta niespieczenie odpowiedziała.
-Uważajcie na Teda.
I znikła.
Dziewczyna bez cienia strachu wracała do gór, do schronienia. Gdy już znalazła się w łóżku położyła się na boku. I się obudziła.
Sama nie wiedziała ile w tym było prawdy ,a ile fikcji. Jedno wiedziała będzie miała na oku Teda mimo że tak nie pokazywał się nikomu ani dnie ani noce. Trudne me zadanie czeka- powiedziała w myślach Luiza, ubierając się cieplejszy sweter, czując zimny chłód, który przenikał jej szczupłe ciało.

Megan czując się coraz lepiej błądziła wokół korytarzami swego "nowego" domu. Chciała rozpoznać każde miejsce,ale nie mogła. Czuła ogromne pretensje do zielarzy dobrych, którzy tak ją potraktowali. A nawet uśmiercili jej drogocenną matkę. Gniew w nią wzrastał. Mijała niektórych zielarzy złych, uśmiechała się do nich, a oni ją pozdrawiali. Niektórzy wcale,omijali ją szerokim łukiem jakby się jej bali. Może do dlatego że jestem cenna... a może dlatego że dopuściłam się takiego czynu i to odbiło się na przykrych konsekwencjach?
Ruszyła dalej nie myśląc, o tych ludziach. Przecież tylko się z nią witają, nie zagadują jej tylko idą do swego wyznaczonego celu. Poszła do stajni. Zauważyła jakieś stworzenie nigdy go nie widziała cichutko do niego podeszła ten widząc ją parsknął złowieszczo. Ona się uśmiechnęła nieśmiało. Tamten widząc coś za jej plecami stał się troszeczkę łagodniejszy. Pozwolił się nawet dotknąć. A gdy odeszła kopytami zaczął ziemię ugniatać. Megan wesoło poszła dalej. Znalazła się w sali ćwiczeń. Zobaczyła jak wszyscy uginają się, czynią wszystko swojej mocy aby być jak najlepszym w tej kwestii. Dziewczyna spoglądała na swą sąsiadkę, która zarzuciła mocno jakąś inną dziewczynę na plecy na podłogę i zaczęła ją bić ,a tamta robiła uniki. Realistycznie są te ćwiczenia, jakby naprawdę się biły na śmierć i życie pomyślała w duchu Megan. Kate widząc ich trudy , słysząc ich sapanie i świszczące oddechy, zaczęła się rozciągać. Wszyscy na nią teraz zwrócili wzrok. Była tak giętka,tak elastyczna jak człowiek guma. Leżąc na brzuchu na śliskiej podłodze, bez najmniejszych problemów nogi dała na swoje barki, uśmiechając się do tamtych.
-Ona nie ma kręgosłupa? -zapytała z jedna dziewcząt z gromady.
Na to sąsiadka pobiegła szybko do niej i zapytała:
-Meg! Meg! Nauczysz mnie tego?
-To przecież proste.-odpowiedziała prostując się i rozciągając nogę na wysokości głowy.
-No, no kogo my tutaj widzimy.
Wszyscy już pobiegli do ćwiczeń,a Kate odchyliła głowę w stronę mówcy, ale widząc swego przyjaciela, opiekuna uśmiechnęła się do niego promiennie,a jej oczy aż się rozświetliły.
-Sytrze, ja tylko ..chciałam... troszkę się rozciągnąć -wybąknęła.
-Wiem widzę i zadziwiająco sobie radzisz z tym. Chodź nauczę się kilku innych ćwiczeń bardziej potrzebniejszych. Mimo że Twoje dodają dużo uroku. "I pikanterii" chciał dodać trener,ale w porę się opamiętał.
Dziewczyna podnieceniem i ciekawością uczyła się tego i owego od Sytra, a była uczennicą bardziej pojętą niż jak wcześniej Oktavia zanim zaszła w ciąże.
Jedynie jedna osobą spoglądała na trudy Tych dwojga.Kostki zaciskała coraz bardziej i bardziej. Trener cały czas ocierał się o Megan, dotykał jej, spoglądał oddaniem jej oczy. Sytr bez jej pomocy da radę ,ale nie może na to pozwolić! Musi mieć te środki alchemiczne, które obiecał jej wspólnik. Jak się powiedziało a trzeba powiedzieć też i b. Nie pozwoli aby jej jedyna szansa przeleciała koło nosa. Niebawem się rozmówi z Sytrem gdy tylko tamta odejdzie. Już znalazła doskonały pomysł wręcz idealny. Szantaż.

niedziela, 4 sierpnia 2013

Rozdział 34 Udręka


Gdy Ted już od godziny przebywał już w swoim górskim domu i zaczynał swoją ciężką pracę nad stworzeniem źródła mocy- mieszanka alchemicznych środków, sposobów, instrukcji spełniających funkcję powracające dawne siły witalne.Osoba, która takie źródełko będzie posiadać będzie żyła w nieskończonej sile, sprawności ruchowej i pamięciowej. Nie tylko jego wiedza zabłyśnie, ale stanie się najpotężniejszym i najgroźniejszym człowiekiem jaka stąpała na ludzkim padole. Jednak przygotowania tak ogromnego dzieła jest bardzo ryzykowna. Wiele śmiałków próbowało stworzyć coś podobnego, ale przypłacili to swoim życiem bądź stali się poważnie rani, a szczerze powiedziawszy ich dzieła nie były tym co te źródełko lecz jakaś podróba,która nic nie znaczyła, a nawet nie miała choćby grama tych właściwości co oryginalny wyrób. Nikt nie wie jak trzeba ją wykonać, co można zrobić. Jedynie Leon przez całe życie gromadził skarb alchemicznych środków potrzebnych do stworzenia źródła mocy lecz to nie było wszystko, o nie.
Nagle w siedzibie Roksany dobudzała się z hipnozy Kate, otworzyła delikatnie swe oczęta, mrużąc bo ostre światło dobijało się do jej tęczówek. Odchyliła głowę i zobaczyła skąd pochodzi te sztuczne światło. To było lusterko uchwycone tak, aby światło z okna odbijało się na jej twarzy.Osoba trzymająca lusterko była chudą dziewczyną o okrągłych oczach, bladych ustach i wąskim nosie. Jej twarz pokrywały małe piegi, a włosy były w kolorze kasztanowym.
-Myślałam już że się nie obudzisz- odparła dziewczyna,która siedziała na parapecie, a lusterko położyła na swoich kolanach
-A gdzie jestem?-odparła Kate
-Ojej to nie wiesz gdzie jesteś? -powiedziała Roksana przywracając oczami, swoimi palcami zaczęła bawić się bujnymi kosmykami włosów.
-Może mnie oświecisz?
-Ehh...czemu czarna robota spoczywa na mnie? Dobrze, jesteś w domu. To tyle.
-A więcej mi nic nie powiesz? Jak mam na imię i skąd do diabła się tu wzięłam, kim w ogóle jestem?
Nie czekała na tak długo na odpowiedź gdyż drzwi się otworzyły i wszedł młody mężczyzna, który oczarował ją swoim wdziękiem, stylem poruszania się. Ukłonił się pocałowawszy najpierw dłoń Kate oraz Roksany, która wybuchła śmiechem zmieszania i rozbawienia.
-Widzę,moja najdroższa Megan że się obudziłaś. To bardzo dobrze, jesteśmy radzi że jest już z Tobą wszystko porządku. Na prawdę już się załamaliśmy,gdy tylko Ciebie przywieźliśmy do nas. Tak bardzo o Ciebie się martwiliśmy.
-Mam na imię Megan? Ale co tutaj robię? Co się stało? Ja...nic nie pamiętam. Dlaczego nic nie pamiętam? Kim Ty jesteś? I skąd mnie znasz?
-Już spieszę z wyjaśnieniami. Roksana idź już na ćwiczenia, dzisiaj musisz więcej poćwiczyć bo za bardzo się rozpuściłaś.
Ta prychnęła , wyskoczyła z parapetu mocno na podłogę i z hukiem wyszła, a jej pukle długich włosów unosiły się do góry i na dół niczym wysokie fale podczas sztormu.
Gdy zostali sami , Sytr usiadł naprzeciw niej i zaczął opowiadać:
-Nazywam się Sytr ,jestem trenerem Zielarzy złych. Ty jesteś Megan jesteś zielarką emocji. Twoja matka też należała do zielarzy złych tak jak ty od urodzenia. Jednak Twoja matka zmarła podczas walki z zielarzami dobrymi , którzy uważają że nasza idea nie jest adekwatna i stosowna. Myślą że dobro jest wszystkim ,jednak nie wierzą że zło występuje pod każdą postacią. Każde dni pchają nas do złego czy to złe słowo wypowiedziane do kochającej osoby,czy to jakaś krzywda wyrządzona świadomie czy też nie, czy to może zazdrość,chciwość. Nie wierzą że jeśli istnieje dobro to musi istnieć zło. Przecież od pokoleń taki zarys występuje nawet religiach bądź mitach - bogowie są źli bądź jak wolą dobrzy. Nie trzeba dalekiego przykładu dajmy na to pewien mit o Prometeuszu, który ulepił z gliny ludzi ,ale widząc jak są nieporadni, wykradł ogień bogom, chciał im pomóc , a przez to został ukarany. Skuto go do skały, a znędzniały sęp wyjadał jego wnętrzności ,a konkretnie jego wątrobę. I tak cierpiał przez długi czas. Widzisz nawet mały dobry czyn ,chęć pomocy jest dobra owszem, ale jak sama widzisz nie dostaniesz nic dobrego zamian.
Kate zaszkliły się oczy słysząc tą historię , natomiast u Sytra pot perlił mu się na czole ze strachu i chęci aby ta drobna dziewczyna uwierzyła mu na słowo. Pamiętał jak Bezimienny uśpił Kate twierdząc że to jest konieczne oraz wspomniał Sytrowi aby przenigdy nie wspominać jej prawdziwego imienia, to może wywołać ewolucje i przywołać jej pamięć z lat poprzednich, a co za tym idzie pozna co sie wydarzyło tak na prawdę . A on trener nie chciał sobie na to pozwolić. Każdemu powiedział że jeśli wspomni prawdziwe imię nadane przy urodzeniu tej skazanej dziewczyny będzie miał z nim do czynienia. Wszyscy wiedzieli że cicha woda brzegi rwie i może być niebezpieczna dla ich otoczenia,toteż obiecali że zamkną usta na kłódkę i przyjmą dziewczynę rzekomo ciepło.
Dziewczyna łkająco wybąknęła:
-Toteż takie nie prawdziwe, takie nie ludzkie... Biedny Prometeusz. A powiesz mi co się wydarzyło z moją matką?
-Tak , powiem Ci. Te niby "dobre" nasienie zielarzy wstrzyknęli Twojej matce,która była bezradna silny narkotyk i po kilku dniach , męczarniach, zmarła. Nie mogliśmy nic zrobić. A ty ostatnio pomstą zemsty po prostu się do nich wkradłaś, ale oni nie byli zaskoczeni twoją wizytą, podejrzewali że przybędziesz.Wywołali Ci chwilowy zanik pamięci, dobrze że ja jako Twój opiekun i Twój trener podążyłem za Tobą i cudem się uratowałem.
-Nie musiałeś. -odparła chłodno- Mogłam zginać tak jak matka na polu bitwy.
-Nie! Jesteś najcenniejsza dla nas jak i dla mnie- odpowiedział Sytr trzymając za rękę Megan- A po za tym obiecałem Twojej matce ze Tobą się zajmę, wyszkolę, że włos na głowie Ci nie spadnie...A ja głupek, pozwoliłem im na to co Ci zrobili...
Nie mógł się opanować,głos mu się załamał i zaczął szlochać, swoją głowę umieścił koło ręki Kate,prosząc o wybaczenie ,ale już dziewczyna go głaskała, pocieszała, dziękowała za odwagę jaką wykazał się przy ratowaniu jej istoty.
Sytr był siebie dumny, że w porę udało mu się o manić dziewczynę, przez co dostał jej pocieszenie. Tak, wspaniale gra, powinien dostać nagrodę. On trener zielarzy złych był blisko celu. Oj jak blisko.
Luiza poszła do swojego pokoju ,położyła się do łóżka prosząc w duchu o sen, który tak o wielu dni nie miała. A ten dni były najgorsze. Ted nie wychodził z swojej pracowni, a jak wychodził to zamykał szczelnie drzwi, wymienił nowe zamki i jak duch przychodził do kuchni robiąc pospiesznie posiłki. Jego cera była tak blada że jakby od bowiem dawna nie widział światła słonecznego, nigdzie toteż nie wychodził. Mina bez przerwy próbowała zdobyć jakiś kontakt ze swoim ojcem. Przecież byli sobie tacy bliscy, a teraz stali się tak oddaleni. Mina płakała, źle się z tym czuła. Czuła się sama, bez jej kochanego taty, ale każdemu tłumaczyła że to powód utraty przyjaciela jest przyczyną zachowania się Teda. W głębi serca wmawiała sobie że i ona straciła swego wiernego przyjaciela, który był w momencie dniu jej urodzenia i zawsze czuwał przy niej.
Nagle Luiza wirowała we śnie widziała swą proroczynię, która pokryta była korzeniami, który łączyły się jakiś harmoniczny wzór, przed sobą unosiła czajnik nie dotykając go.
-Chodź za mną-odparła
-Będziemy pić herbatkę?-zapytała Luiza
Tamta nie odpowiedziała tylko szła odwrócona plecami do zielarki miłości i wytrzymałości. Dziewczyna wstała z posłania i kierowała się za tą piękną istotą,która była wyższa o połowę od niej, a jej stopy nie stąpały po podłożu. Luiza widząc taki cud omal się nie poślizgnęła na śliskiej kamieni, a wtedy by runęła przepaść. Jej serce podskoczyło do gardła, uspokoiła się znacząco i szła dalej naprzód. Światło,które lśniło wobec tej magicznej kobiety i jej zielonkawe promieniowanie na lewym znaku dało wystarczająco światła jak na tak ciemną moc. Nagle zeszły z kamieni i szły po równym podłożu po wysokiej trawie. Słyszeć było tylko pomruki sów,które niedaleko zasiadały na drzewach,a ich żółte ślepia patrzyły prosto na nie. Po jakimś czasie zobaczyła wysoki bluszcz, nieporównany wysoki aż majestatyczny. Lecz kobieta nie na tym utkwiła wzrok tylko na zaroślach,które były naprzeciw tej cudnej rośliny.
Luiza więc podążyła w te zarośla, buszowała po nim, szukając niewiadomo czego. Nagle zobaczyła jakiś skrawek materiału. Rozpoznała go to był kawałek sukni Kate! Odwróciła się do Proroczyni Gabrieli lecz jej nie było. Wysoko uniosła znaleziony przedmiot patrząc na nią bezustannie i wtem zobaczyła swoimi oczami scenę rozgrywającą się kilka dni temu.

sobota, 3 sierpnia 2013

Rozdział 33 Nagły powrót


Begam znowu powróciła do skutej dziewczyny, uśmiechnęła się do niej łagodnie mimo ,iż więźniarka na nią nie patrzyła.Wzrok skazanej utkwił wokół zabrudzonej posadzki tuż obok jej bosych stóp.
Lecznicza zielarka przyniosła dla Kate papkę ziołową o właściwościach wzmacniających, odprężających, kojących oraz co najważniejsze gasnących częściowo głód na jakiś czas.
Łyżeczką zaczęła karmić uwięzioną, lecz ona opierała się stanowczo, kiwała przecząco głową,że nie chce tego świństwa tak jak małe rozbrykane dzieci,które nie mają ochoty bądź nie smakuje im jedzenie podane przez dorosłych. Tak więc Begam próbowała wszystkich sposobów kuszących ,a nawet zmuszających ,ale całe jej zmagania szły na marne. Jedynie plamy zielonej mazi połyskiwały jej na dekolcie i na szyi. Chwilę się zastanawiała i wpadła na genialny pomysł. Zaśpiewała fałszywie,nieporadnie pieśń, która uspokajała i pod wpływem tej piosenki Kate była posłuszna wobec tej zielarki. Bez problemu otwierała usta,rozdrabniała i przełykała pokarm.Nawet nie skarżyła się gdy tamta znów upatrywała jej głębokie rany zadane przez Sytra tego łotra,który pozbawił ją to co miała najcenniejsze.To ktoś inny miał przyczynić się do znalezienia tego skarbu, tego perełka na dnie oceanu, a ten skamieniały porywacz tak podstępnie,tak brutalnie wkradł się, zaburzył wszystko pozostawiając przy tym bałagan oraz przykre doświadczenie.
Kate dlatego tak ubolewała, że pozwoliła mu na to,że nie walczyła dzielnie do samego końca, że na to nie miała wpływu...
Raz omdlała kiedy leczniarka przemywała ją tworząc rytuał czystości.Wtedy w porę ją ostudziła wodą i dostarczyła jej powietrza otwierając okno. Natrudziła się przy tym,okucia się po prostu zablokowały nie pozwalając otworzyć tego cholernego okna. Kiedy Begam się udało klasnęła radośnie w dłonie , a leciutki i lekko chłodnawy wiatr otulił Kate pozwalając by lekko otworzyła swe zmęczone powieki. Leczniarka od razu podała pod język nagiej kobiety tabletkę pod język i po upływie niecałych pięciu minut poczuła się troszeczkę lepiej do momentu kiedy poczuła ból jak tamta pełnym skupieniu ją smarowała.
Tak więc zostały same, nie wiedząc naprawdę co tak na prawdę Sytr planuje.
Gdy trener zielarzy złych wyszedł siedziby swej koleżanki po fachu, żwawo i z nadzieją szedł szybko do gabinetu swojego Władcy, wiele mu poświęcił i wierzy że tamten zaakceptuje jego żądanie. Zapukał kilkakrotnie, a że nie usłyszał żadnego zaproszenia ani odrzucenia więc wszedł do środka. Na pierwszy rzut oka na środku znajdowało się jego luksusowe biurko z unikalnymi zdobieniami- symbolami zielarzy złych. Na tak antycznych, mahoniowym meblu były papiery,liczne nieziemskie zioła schowane małym czarnym pojemniczku, mała latarka nocna oraz klucz. Sytr wiedział do czego służy ,ale mimo swej woli nie chciał na razie wykraść tego o co prosiła zamian za przysługę Opira. Trener wiedział że trzeba czasu, planu, na razie trzeba sprawdzić teren,sprawdzić czy są jakieś mocniejsze blokady. Kto wie czy ten staroświecki klucz nie jest zaklęty bądź otruty trującymi kwiatami? Obok biurka znajdował się skórzany fotel,który aż bardzo kusił podopiecznego Bezimiennego by zasiadł arystokratycznym stylu. Z prawej strony były regały wypełnione z książkami.Ściany były pomalowane na ciepły brąz, na podłodze były ciemne panele a na samym środku znajdował się czerwony carski dywan z ornamentami w kolorze złota i brązu. Z tyłu znajdowała się czarna aksamitna sofa ta, która wszyscy troje On, Opira i Murder zasiadali na nim dostając za zadanie znalezienie właściwego tropu - człowieka z zawodu alchemika. Uśmiechnął się na to wspomnienie tego wydarzenia. Jedynie tej skrzyni z środkami alchemicznymi brakuje,a przecież znajdowała się nie tak dawno koło biurka.
Czyiś głos dobiegł w uszach Sytra,dźwięk docierał po prawej stronie w pobliżu rozpalonego kominka. Wtedy sylwetka wstała z klęczek i od razu Sytr pozdrowił swego Pana.
-Czym to przychodzisz trenerze?
-O Władco mój, dziękuje Ci wielce za to że dałeś mi jeden dzień z tą niewiastą.
-Doszły mi już słuchy,że już nie jest-uśmiechnął się Bezimienny chytrze.
-Tak, ale ona czyni cuda, po prostu zgasiła moje żądze.
-Albo miałeś zbyt mało kobiet- wtrącił bez ogródek Bezimienny- I tym przychodzisz do mnie, chcesz się z kimś jeszcze zabawić?
-Nie! Chciałbym aby Kate została u nas. Jest wspaniałą osobą, jest gibka i ma ten charakterek.A wyczytałem w niej że nie cierpi Luizy tak jak Ty o Panie.Ma do niej urazę że ukradła jej drogiego chłopca. A ja nie chce aby tam wracała. Chce aby mnie poznała,aby stała się jedna z nas... wiesz przecież że Oktavia choć jest doświadczona to teraz nie będzie aż nazbyt często trenować ,bywać na bitwach.
-Chcesz mi wypomnieć moje błędy?-uniósł sie gniewem władca zielarzy złych.
-Nie,nie..a skąd. Jaa..tylko chciałbym abyś wymazał Kate pamięć ale nie z jednego dnia ale z więcej ,więcej dni.Wymyśle jakąś bajeczkę,ale jeśli na to się nie zgodzisz to może podarujesz mi obroże,która nosiła ta plugawa Susan. A wtedy i Kate będzie mi posłuszna.
Bezimienny uśmiechnął się do niego i odparł po chwili:
-Jednak ty masz głowę na karku Sytrze, o jednak masz. Zgodzę się na wymazanie pamięci tej damy ,ale o obroży zapomnij. Posłuży mi w innym celu.
-Dziękuje,dziękuje. A co mam zrobić z jej znakiem ona zorientuje się po jakimś czasie że nie jest tym kim jej wmówimy.
-O to się nie martw, masz tutaj proszek ono przez jakiś czas zgasi jej czujność.Tylko musisz teraz to zrobić bo zaraz będzie świtać.-powiedział to władca dając trenerowi miniaturowe pudełeczko.
Tamten ukłonił się po pas, biegnąc szybko do wyjścia i spotkania się tą ponętą zdobyczą.
Gdy wszedł do środka Begam rozmawiała cichutko Kate, ale w trakcie jego obecności umilkła i wyszła z pomieszczenia mimo iż widziała proszący w oczach skazanej prośbę by została i nie była sama z tym o to człowiekiem.
Sytr podszedł bliżej do niej i patrzył na nią jak na obraz a nawet lubieżnie jakby wzrokiem miał ją rozebrać wbrew jej woli. Widziała jak jego wzrok podąża wokół całej jej sylwetki,a ona widziała teraz jego pełnej klasie. Jego rysy twarzy były po prostu piękne: miał zarysowaną szczękę ; długi nos; leciutkie ,zmysłowe i długie usta, mocno zarysowany łuk brwiowy, miał zielone oczy osadzone blisko siebie i patrzące na nią tak jakby ją chciały ponownie zjeść. Włosy były potargane na wszystkie strony o barwie kruczoczarnej. Jego sylwetka była gibka,wysportowana, był szczupły lecz widać było troszkę jego mięśnie.Stosunkowo był wysoki od Kate. Miał na sobie czarne spodnie i koszule w kolorze jasnego błękitu.
Wiedział że ta panienka uważnie na niego patrzy i widzi cudo natury więc jeszcze bardziej się przybliżył do niej uchwycił swoje dłonie jej twarz, popatrzył na nią i mimo protestów, kopnięć pocałował ją, ale już nie tak jak wcześniej pożądliwie lecz pełnym uczuciem. Tego się Kate nie spodziewała. Wysunął lewą rękę do swej kieszeni po proszek, a następnie chwycił jej lewę ramie i posmarował ją. Znak zaczął jej piec tak że w oczach miała łzy i wtedy po raz pierwszy do niej szepnął:
-Już nie długo będziesz moją, już niedługo będziemy razem na dobre.
Po czym pospiesznie wyszedł. A gdy już zaczęło świtać coraz bardziej tak że stał się nowy dzień przyszedł do uwięzionej Kate Bezimienny i swoja mistyką oraz z ziołami zaczął usuwać jej pamięć. Widział że jest wystraszona jak pisklę. Dał jej środek usypiający i bez żadnych problemów zrobił to co trzeba.
Władca wcześniej po wyjściu swego wiernego podopiecznego zaczął szukać obroży a gdy ją odnalazł od razu majsterkował przy niej tworząc obroże na nogę dzięki czemu nie będzie widoczna dla tej zielarki miłości i wytrzymałości. Gdy jego dzieło zostało już zrobione od razu poszedł do pomieszczenia gdzie przebywał Ted, wiedział bowiem że jego silny charakterek nie pomoże mu go omamić. Alchemik był wyczerpany ledwo co był w pozycji stojącej, a jego wierni słudzy nieźle go pilnowali aby żadna ucieczka z jego strony nie wyszła mu na dobre. Bezimienny od razu nałożył na jego lewej nodze obrożę, nie była aż tak niezbyt widoczna gdy włożyło mu się jego spodnie.Od razu wypróbował tego wynalazku,wyszedł z tej kwatery i poszedł na korytarz.
Rozkazująco odparł przez swój nadajnik:-Przyjdź do mnie.
Wtem drzwi się otwarły i na przeciw Bezimiennego szedł uwieziony obrożo-wym sposobem alchemik.Bezimienny zaczął histerycznie się śmiać ze swego pomysłu.
Gdy Kate jeszcze spała po środku usypiającym już w siedzibie jej nowej lokatorki-Roksany, Ted ruszał z Riskiem oraz środkami alchemicznymi do domu. A tam panowało wielkie poruszenie, wielkie szukanie jego i Kate. Szukali całą noc , a Mina ,córka Teda zalewała się łzami. Myślała cały czas że ojciec jej znajduje się w pracowni przecież go tam wcześniej widziała ,ale gdy zajrzała tam późnym wieczorem ,a jego nie było zwołali alarm. Wtem zadyszane bliźniaczki poinformowały że szukały Kate po całym budynku lecz jej nie znalazły ,a miała zająć się przyniesieniem górskiej wody, lecz minęło bardzo dużo czasu, a jej ani śladu.
Po południu stary alchemik był już w domu, Risek zawrócił do swoich. Od razu córka rzuciła mu się na szyję pytając się go gdzie przebywał i czemu znać nie dał.
Uśmiechnął się szeroko i rozświetlająco tak że każdemu zrobiło się cieplej na sercu i zaczął opowiadać:
-Udałem się do mojego starego oddanego człowieka Leona, który zaginął jak wiecie z rąk barbarzyńcy.Kate udała się wraz ze mną, chciała ze mną wyruszyć bo jak wiecie w tamtych stronach ma daleką rodzinę. Na początku nie chciałem się na to godzić,ale widząc jej oczach niemą prośbę zgodziłem się. Tam została gdyż siostra jej matki jest ciężko chora, a ona tak bardzo chciała z nią pobyć. Nie zabrała swych rzeczy bo jak wiecie jechała tylko w odwiedziny. Lecz nie martwcie się wróci niebawem.Niech pobędzie z rodziną,wszak ona ma tylko jedną bliską osobę.
Wszyscy pokiwali głowami że rozumieją lecz zaraz Eric odezwał się:
-To dlaczego nie poinformowała nas wcześniej że jedzie odwiedzić siostrę swej matki? A dlaczego Ty tam pojechałeś w tamtą miejsce?
-Drogi młody człowieku, Kate nie chciała się Wam narzucać,a że miała taką okazję to czemu nie miała się z niej nie skorzystać. A jeśli mowa o mnie to Leon był moim przyjacielem, musiałem posegregować jego rzeczy osobiste i je rozdać ubogim. Taka była jego ostatnia wola jaką kiedyś mi wspominał.Teraz wybaczcie ale ciszy i spokojem chciałbym pobyć swej pracowni i prosiłbym Ciebie Mino, abyś mi nie przeszkadzała i nie wchodziła bez mojego pozwolenia.
-Ale ojcze...-odparła Mina zalewając się łzami.
-Wiesz co kiedyś Cię prosiłem. Ustąp mojej woli.
Tak też Ted wszedł do swojej drogocennej małej pracowni, zamykając siebie od środka i zaczął wszystkie mikstury ,składniki, rzeczy wykładać na stół z skrzyni świętej pamięci Leona.

piątek, 19 lipca 2013

Rozdział 32 Schwytani



Dziewczyna znajdowała się w pewnym ohydnym i absurdalnym pomieszczeniu. Wszędzie panował bałagan. Na ścianach sypał się tynk.Znajdowało się pewne okno przynajmniej mogła rozróżnić dzień od nocy. Księżyc ukazywał swoje nieziemskie oblicze i przyświecał swym tajemniczym blaskiem.Kate przypominała sobie podróż aż tutaj - nie zbadane rejony. Gdy obudziła się z transu narkotycznego jakim zadał jej napastnik, gdy nie mogła wywlec się z przeklętego krzaka przez jej drogocenną sukienkę jaką miała. Pamiętała wyraźnie jak ją niósł jakby była piórkiem na wietrze, szedł szybko i zwinnie. Uważał aby nie uderzyła się o jakąś gałąź jak szli w tereny leśne. Gryzła go ,szarpała,aż nawet na jego skórze pojawiły się ślady krwi, a nawet nie pojawił się u niego choćby mały cichy jęk. Chciała zobaczyć jego twarz, przecież jakąś musiał mieć, nie mógł chyba cały czas być w tej dzikiej masce, która go doskonałe kryła.
Nie odzywał się ani słowem, nie poznała jego głosu tylko słyszała jego przyśpieszony oddech, jakby ciche dyszenie czy może sapanie. Nie rozumiała tego. Poczuła swoim ciałem że u porywacza szybko bije serce, pomyślała pewnie iż to dlatego że ją skradł.
Ją ? Co za dziwne słowo. Nie jest ani wyjątkowa ani drogocenna. Kiedyś była dla Erica, ale teraz już nie. Zrozumiała to już dawno, ale nie chciała tracić swej marnej nadziei. To dla niego dzisiaj przepięknie się ubrała,znów próbowała kolejnej szansy aby go odzyskać albo nawet zyskać jakiś mały strzęp miłości z jego strony.
A teraz swoje poczynania z Erickiem poszli w diabli!
Potem ta nieprzyjemna podróż z tym podstępnym zwierzakiem. Był do niej agresywnie nastawiony aż z kopytami chciał ją zmiażdżyć, ale tamten człowiek ją uratował. Uspokoił poskromione zwierzę, zadał mu solidny cios. Kate aż poczuła ból tego stworzenia,aż na policzku pojawiła się mała ukryta łza.Dosiadł Riska tak go nazwał,a ona już wcześniej znajdowała się koło porywacza. Coś dziwnego czuła w jego spodniach.
Nie miała nawet sił rozmawiać czy nawet uciekać ten narkotyk osłabiał ją.Wtedy zasnęła po raz drugi.
Skarciła się w duchu za to że nie była roztropna swoich decyzjach.Coś ją tchnęło aby wyruszyć za alchemikiem Tedem. Widziała jak się czai, jak spogląda swoimi bystrymi oczami na to czy ktoś idzie za nim. A ona kryła się wyśmienicie. W końcu przecież od kilku lat gimnastykuje się i zawsze wychodzą jej doskonały figury.Więc nie było problemu aby się skrywać, zresztą to dla niej była wtedy zabawa. Dowiedziała by się co nieco o tym starcu. O dużo by dała aby wtedy nie iść tą ścieżką, ale teraz było już stosunkowo za późno. Wtedy widziała jak Ted coś szuka w tym bluszczu dla niej wydawało się to po prostu śmieszne. Już myślała że alchemik po skradał zmysły. Gdy jej oczom ukazały się te potężne stare choć piękne drzwi oniemiała z wrażenia. Dostrzegła jakieś duże cienie,które otaczają Teda chciała go ostrzec ale nie chciała też ukazywać swojej pozycji. Nagle wystraszony alchemik się odwrócił, ale nie zaznał drogi ucieczki. Tamci popychali go do przodu już do otwartej bramy. Jeden potężny i rosły był już na czatach.
Co wtedy zrobiła? No tak wtedy coś ją okuło w kostkę i mechanicznie dotknęła bolesnego miejsca, a zrobiła to zbyt nerwowo. Wtedy on ją złapał, chciała uciec, ale jej się to nie udało. Zobaczyła tylko tą przerażająco maskę. Maskę bez źrenic i otuliła ją ciemność swymi rękami.
Te przykre wydarzenia rozbudziły ją, zauważyła już dawno że tym pozbawionym bez duszy pomieszczeniu brzydko pachnie: jakiś zapach potu,chemikaliów, stęchlizny i nie wiadomo czego jeszcze.
Ogarniało ją mdłości aż z trudem to przytrzymywała. To niezbyt ludzkie warunki jak na wiezienie. I jeszcze na dodatek zawiązali jej nadgarstki wysoko nad głową.
Nikt na razie się nie pojawiał, a minęło już trochę czasu.
Jakby wypowiadając niezbyt szczęśliwe życzenie drzwi się szeroko otworzyły i wyłoniła się bezszelestnie czarna sylwetka nieznajomego. Z początku Kate nie mogła się domyślić kto przychodzi z wizytą,ale gdy podszedł bliżej do niej rozpoznała go. To był On we własnej osobie-porywacz. Na jego twarzy znów znajdowała się ta potworna maska. Przy blasku księżyca zobaczyła,że przybysz ma bordową koszulę odsłaniający jego nagi i porośnięty włosami tors.Spodnie miał nie wiadomego z jakiego pochodzenia gatunku materiału i były w kolorze czarnym. Mężczyzna był już tak blisko niej, wyciągnął swą żylastą rękę i zaczął dotykać jej nagiego ramienia zataczając kółeczka. Zaczął od koniuszków palców dłoni, poprzez nadgarstki,które były unieruchomione grubymi kajdanami. Potem jego ruchy podążały do przedramienia,ramienia aż w końcu spoczęły na barkach.Dalej posuwał się naprzód i zawędrował swoimi dłońmi do zgrabnej szyi schwytanej dziewczyny. Kate w tej chwili wyklinała, szarpała się,pluła; a gdy jego palce znalazły się na jej ustach odruchowo go mocno ugryzła,aż ten podskoczył. W tej oto chwili stał się bardziej nachalny. Zaczął macać jej piersi poprzez materiał gorsetu, lecz to mu nie wystarczało.Ona go kopała tak mocno że on swoją prawą umięśnioną nogę przycisnął się pomiędzy nogami niewiasty, aż ją unieruchomił.Jego oddech znów stał się szybki, sapał jak napędzany lecz wytężony, zmęczony pociąg.
Szybkimi ruchami odsznurował z tyłu gorset Kate, następnie ściągnął tą część garderoby ukazując pewną nagość tej dzikiej kotki. Od razu zaczął macać jej piersi oraz brodawki.Całował i leciutko gryzł jej ciało.Kate walczyła,uginała się jak łuk,krzyczała, wołała pomocy, bezskutecznie. Sytra to bardziej rozkręcało do działania. Delikatnie choć szybko rozciął nożem długą spódnice razem z resztą intymnej garderoby. Wodził palcami wokół kręgosłupa dziewczyny,aż dostrzegł u niej pewny odruch dreszczyku.
Sytr natychmiast ściągnął swoje spodnie,koszule. W tym razem musiał się sporo wysilić aby odchylić uda kobiety. Nie czekając czy jest gotowa czy też nie wszedł w nią. Trzymając mocno jej nogi.Zadawał jej fizyczny oraz psychiczny ból,niechęć, rozgoryczenie oraz zdradzieckie podniecenie. W tym momencie sunęła mu się maska z twarzy i gruchotem spadła na ziemie. Kate zauważyła u niego zimnych aczkolwiek pożądliwych źrenicach swoje nędzne ,upodlone, pozbawione atutu oblicze.
Gdy po spełnieniu swych zgnębionych ,znędzniałych potrzeb Sytr pospiesznie się ubrał, zabrał swą maskę zostawiając nagą Kate,wyszedł zamykając drzwi.
Poprosił Bigam- leczniczą znachorkę, aby poszła do uwięzionej dziewczyny i zrobiła to co trzeba.Kobiecina była już dojrzałą niewiastą.Pewnego wiosennego dnia,gdy zrywała potrzebne jej liście melisy do środka leczniczego ,porwał ją Bezimienny, żądając by leczyła u niego swym podopiecznych. Nie miała wyboru. Wszak każdemu dobremu czy złemu charakteru chciała uchylić troszkę niebo, dając pewne ukojenie i ukazując swą troskliwość.
Weszła cichutko jak myszka do środka i zobaczyła rudowłosą piękność tak jak ją stworzył stwórca. Dostrzegła że jest zapłakana, krwawiła wielu miejscach.
Zabrała się więc do obrządku czystości. Nieporadnie mokrą z wody oraz kojącymi ziołami szmatką zaczęła przemywać jej rany słysząc każde syczenie z ust dziewczyny.
Gdy już to wykonała, posmarowała ją pewną maścią o przyjemnym zapachu rumianku. Wzięła starą sukienkę bez ramiączek z swego pokoju i delikatnie ją ubrała. Gdy wszystko co miała zrobić uczyniła, pogładziła ją czule i ze zrozumieniem po policzku lecz Kate tego gestu nie zrozumiała i odwróciła głowę. Tamta wyszła, zamykając leciutko drzwi, a dziewczyna wybuchła coraz głośniejszym szlochem wspominając co wcześniej się takiego wydarzyło.
Natomiast w innym skrzydle Bezimienny całą swoją wiedzą zielarską i tym co stworzył zaczął omamiać starca. Daremne to były wysiłki,wiele jeszcze trzeba czasu,aby opanować jego umysł, jego wolę, słowa oraz czyny. Także zielarz zły widząc że kroki do stworzenia jego drogocennego skarbu- źródła mocy są już blisko, nie poddawał sie i dalej brnął tak, aby silną osobowość Teda rozburzyć.
Sytr był zadowolony swojego spełnia mógł w prawdzie to inaczej rozegrać,ale było już za późno. Wszak przecież ta już kobieta nie będzie niczego pamiętać z tego przykrego jak dla niej wydarzenia. Już samego ranka zostanie wymazana jej pamięć, ale nie chciał Sytr ją utracić. Nie teraz! Nie wtedy kiedy jego pożądanie zostało tak magicznie zgaszone.
Podszedł szybko do siedziby Opiry i bez słowa wstępu wszedł do środka zamykając drzwi.
-Jest sprawa-odrzekł
-Jaka? I dlaczego pospolicie nie pukasz?
Na te słowa Sytr się roześmiał. Widząc jak na twarzy zielarki upioru pojawiły się zmarszczki na czole pospiesznie wytłumaczył w czym rzecz.
-Potrzebuje czegoś co mógłbym rozkochać swoją przynętę.
-Chcesz mojej pomocy?-zapytała Opira z chytrym uśmieszkiem na chłodnych ustach
-Tak,masz mi stworzyć coś takiego-odparł stanowczo trener.
-Dobrze,ale przysługa za przysługę-powiedziała podstępnie zielarka
-Wszystko co chcesz.
-Przynieś mi trochę zawartości alchemicznego skarbu Bezimiennego.
-Czyż ty na głowę upadła?! -oburzył się Sytr.
-Nie.To jak chcesz,aby ta kobiecina była z Tobą? Czy chcesz brać ją gwałtem?
Sytr pochmurny odparł:
-A skąd wiem że mnie nie oszukasz?
-A ja skąd wiem, że to Ty mnie nie wykiwasz i przyniesiesz mi niepotrzebne głupstwa,a nie to o co proszę?
-Dobra,umowa stoi. Daj mi trochę czasu. Najpierw muszę przekonać naszego Władcę, aby zatrzymać Kate tutaj.
-To może Ci się udać- odpowiedziała zielarka i pozdrowiła go symbolem Bezimiennego.
Na to odpowiedział Sytr tym samym gestem,opuszczając kryjówkę Opiry.
I teraz swoje kroki kierował w kierunku gabinetu Władcy Zielarzy Złych.

sobota, 13 lipca 2013

Rozdział 31 Sprytny plan



Nagle całe pomieszczenie laboratoryjne wirowało w oczach starego alchemika,zaczął szukać jakiegoś oparcia, aby nie upaść na podłogę i niczego nie stłuc. To by wywołało chwilowy huk, a na to nie chciał w tej chwili sobie pozwolić. Gdy tak znalazł stare poręcze krzesła przed jego oczami pojawiła się pewna scena,która rozegrała się tuż przed śmiercią jego żony Sary.

-Mówiłam Ci wiele razy, nie ucz naszej córki nauk alchemicznych! To się źle skończy, nie rozumiesz tego?!
-Saro uspokój się. Wiesz zarówno dobrze iż Mina jest doskonałą osobą,która szybko się uczy, a na dodatek jest naszą jedyną nadzieją.
-Co chcesz przez to powiedzieć?! Śmieć mi teraz wypomnieć,że nie dałam Ci syna,którego tak bardzo pragnąłeś? - zapytała oburzona małżonka
-Nic takiego nie powiedziałem,ale też i widzisz że ktoś dalej musi naszą historię, naszą wiedzę posuwać naprzód.
-Ja nie pozwolę aby Mina bawiła się w twoim laboratorium!
-Sara, o nie wiesz jaka jest nasza córa zdolna. Wszystko odziedziczy po mnie, po mojej śmierci-powiedział poważnie Ted spoglądając na małe dzieło jego drogocennej córeczki.
Sara widząc jak mąż jest dumny z Miny, wybuchła jeszcze bardziej. Porwała tą pamiątkę, puściła na podłogę i zaczęła po niej deptać, patrząc agresywnie na Teda i zaczęła mówić nie wyraźnie:
-Ja...widzę...wiele...eele...rzeczy przed Wami....Naszej córce grozi niebezpieczeństwo. Nie pozwolę....poz...-nagle zrobiła się cała purpurowa ,gałki oczne zrobiły się szerokie, po policzkach spływały desperackie łzy. Próbowała złapać powietrze, ale opary z dzieła córki zaczęły wtłaczać się do ciała małej kobiety.
Ted widząc sytuacje zabrał szybko swoją żonę na świeże górskie powietrze,próbował ją uratować,ale pomoc przyszła o wiele,wiele za późno. Ucałował ją w sine usta;już chłodne oraz blade dłonie. Zamknął otwarte oczy swej żony.I zaczął płakać nad swym marnym losem.

Tedowi te wspomnienie nie często powracały. We śnie widział Sarę,która się do niego tajemniczo uśmiechała,ale w jej oczach wyczytać się mogło jakiś niepokój.
Wiedział już teraz co to znaczy. Niepokój o ich małą córeczkę.
Tak sie rozwinęła po śmierci swej ukochanej matki. Bez przerwy była laboratorium. Z początku Ted zakazał jej tam przebywać, ale Mina była stosunkowo mądra i wiedziała gdzie ojciec chowa klucze do pomieszczenia albo chowała się w dużym jak dla niej kąciku. Później Ted widział,że coś nowego w swej gablotce się znajduje, natychmiast to podziwiał i cieszył się sukcesów Miny.
Tak więc Mina rosła i doświadczała się czegoś nowego i nowego. Potrafiła zadawać od małego trudne pytania jak dla niej zbyt dorosłe, ciekawość tak rosła u niej do tego stopnia,aż sama zaczęła tworzyć i tworzyć bez fachowego oka swego taty.

A teraz Ted widząc te czarne płatki i ten proch już wiedział, że szykuje się coś niedobrego. Postanowił teraz, od tej chwili, iż nie pozwoli aby nikt nie tknął jego skarbu. Jego zadanie będzie polegało na ochronnie tego małego stworzenia ludzkiego czyli ochrona nad Miną.

Bez wahania wyszedł z laboratorium, zamknął je na cztery spusty i upewniając że nikogo nie ma w pobliżu, zabrał swój stary płaszcz, swą laskę i wyszedł z swej posiadłości. Nie zostawiając nikomu żadnej wiadomości gdzie przebywa. Szybkim krokiem wychodził z pasma górskiego uważając na strzel iny i śliskie kamienie. Potem gdy już pojawiła się zielona trawa śmiało ruszył przed siebie za jakieś 300 m skręcił w lewo. Był tam porośnięty gęsty bluszcz. Ted zaczął macać roślinkę w końcu znalazł dębowe drzwi zaczął nieporadnie odsłaniać roślinę.
Coś mu się jedna nie zgadzało i stanął jak wryty. Na drzwiach widniało czyjeś oblicze
miało zamknięte oczy, ale po chwili się otworzyły ukazując gałki bez źrenic.
Alchemikowi serce zaczęło bić jak szalone, odwrócił się i chciał uciec.
Niestety nie powiodło mu się to przed nim stanęli podopieczni Bezimiennego,odsłaniając mu drogę, ich twarze były ukryte pod maskami. Ted spoglądał na nim jak ogłupiały zobaczył jakąś postać z tyłu od tego kręgu, miała wybrzuszenie niezbyt widoczne jakby popatrzyć na pierwszy zrzut oka. Też miała maskę lecz jej włosy wirowały na wietrze czarne niczym smoła.
Jeden z nich wyszedł z kręgu i ukazał mu pewien gest. Alchemik natychmiast się odwrócił drzwi były otwarte; reszta popychała go do środka mimo że miał opory, ale był w tej sytuacji sam jak palec, nie mógł walczyć.Jego głowie przychodziło to samo zdanie:"Wpadłem w pułapkę".

Gdy tak Ted i reszta podopiecznych znalazła się w środku, Sytr stanął za drzwiami pilnując.
Gdy tak chwilę stał zauważył czyjąś obecność, czyiś rudawy czubek głowy wystawał za krzaków.Uśmiechnął się w duchu i żwawo ruszył ku niej.
Kate nagle widząc zagrożenie pragnęła uciec ,ale w tej chwili jej sukienka na wszystkie kierunki była wplatana beznadziejną kryjówkę. Zanim się rozpętała z tego rozgałęzienia krzaka, stanął przed nią ten człowiek z maską. Unieruchomił jej rękę i wstrzyknął do niej pewną zawartość płynu. Po pięciu sekundach opadła na ramiona porywacza.

Bezimienny wychodził z Tedem skutego żelazny łańcuchu, za nimi szli cała rzesza podopiecznych.Sytr zawołał swego Pana i wyjaśnił że ta kobieta chowała się i zapewne wszystko widziała. Pan wyjawił mu się usuną zaraz jej pamięć z tego wydarzenia. Sytr oburzony prosił go, aby zabrali ją ze sobą zasługuje przecież na nagrodę, a jeden dzień spędzony z tą dziewczyną będzie dobrą zapłatą,a potem mogą usunąć jej chwilowo pamięć. Bezimienny popatrzył na wielebnego ucznia i wyczytał że widział tą dziewczynę już wcześniej. Zauważył wcześniej to co sam przeżywał kiedyś bowiem dawno temu. Nie pewnie się zgodził. Powiedział tylko że sam ruszy do siedziby bo on nie chce brać tej dzikiej kobiety w obecności Teda.

Więc Sytr sam ruszył z kobietą, wziął ją pod ramię i tak niósł. Nie miał przecież żadnego transportu w tej chwili, musiał czekać na Riska.
Zaczął rozmyślać, wiedział że ten plan był skuteczny to on większość roboty zrobił i czuł się przez to jakiś sposób wyjątkowy. Oktavia chciała ruszyć z nimi co w sumie nie dziwiło innych. Każdy chciał wziąć udział w tym przedsięwzięciu już dawno nie czuli takiej satysfakcji. Tylko Murder się nie pojawiła dalej przebywała w pomieszczeniu, w którym występowało rażące światło. A ona z początku pluła, szydziła, walczyła ze ścianami. Biła się głową o podłogę,ale teraz powoli złagodniała.
Sytr pamiętał kiedy przybyła ta dziwna osoba zapukała do siedziby otworzył jej sługa i poprowadził ją do Władcy zielarzy złych. Dziewczyna uczyniła kilka kroków dalej i czekała na Bezimiennego gdy przybył nie odzywała się wcale. W sumie praktycznie nic nie mówiła tylko uśmiechała się szyderczo i pokazała Władcy swe martwe dzieła na jego biurku. Wtedy się nie wściekł i pozwolił jej zostać. Wszyscy nie mieli pojęcia dlaczego. Ale coś się w tym tkwiło.

Nagle Kate się obudziła. Z początku nie orientowała się w jakiej sytuacji się znajduje. Potem przyszła pamięć zaczęła się wić, kopać nogami brzuch porywacza. Sytr nie miał maski ale nie pozwolił jej na obejrzenie jego twarzy. Ścisnął ją mocniej tak że zawiła z bólu i na odchodne zaczęła go gryźć w jego bark.Gdy tylko się pojawiły strumyki krwi w tym miejscu była zadowolona, lecz to nie pomogło by wyjść z tej trudnej opresji jaka miała się za niedługo stoczyć.

środa, 3 lipca 2013

Rozdział 30 Jedyne ogniwo


Pilna informacja! Nastąpił przełom śledztwie związanym z naszym wiernym alchemikiem,który zginął śmiercią tragiczną, zamordowano go i obrabowano własnej posiadłości Wilderness Silence. Człowiek ten wyniku sekcji zwłok miał uniesione wysoko ręce do góry, jego prawa noga była unieruchomiona i zawiązana grubym łańcuchem co świadczą o tym ślady siniaków i zadrapań. Nie było szans na ucieczkę jak twierdzi policja dochodzeniowa.Lekarz medycyny sądowej ustalił również że ś.p Leon wykrwawił się przez zadanie śmiertelnego ciosu sztyletem prosto w klatkę piersiową. Mięsień sercowy uległ całkowitemu zniszczeniu.Dowiedzieliśmy się również i zgodzono abyśmy to opublikowali strzegąc innych alchemików przed tym znakiem! Znaleziono w zębach zmarłego małą czarną różę z szklanymi kolcami. To niespotykane zjawisko, wiadomo również że sprawca chciał, abyśmy znaleźli jego wizytówkę.A więc Ostrzegam was Alchemicy ! Jak coś takiego spotkacie od razu dzwońcie pod numer redakcji 3773X3 bądź skontaktujcie się z pobliską policją!
Redaktor naczelny: Michaelo Fring

-Ładnie się porobiło u nas. Tragedia nasz najlepszy kompan. A tyle mógł wynaleźć był przecież na dobrej drodze. Był taki drobiazgowy, chciał wszystko zrobić od A do Z. Nie spiesząc się- wspominał Ted.
-Widzisz mój Drogi taki los spotka każdego, nie łam się. My po prostu musimy zrobić wszystko aby nic takiego się nie powtórzyło. -powiedział Juliusz i poklepał przyjacielsko w ramię towarzysza.
-Juliuszu martwię się, och martwię. Myślę że to Bezimienny ,ale ta róża? Skąd się wzięła przecież wróg nigdy nie pokazuje swoich wskazówek. A jeśli to On to co w szuka u nas? Dlaczego nas lęka. Złe czasy dla nas nastały, o złe...
-Ja też zastanawiam się nad tym kto za tym stoi. A może to sprzymierzeńcy Bezimiennego , jego kompania?
-Byliby tacy roztropni, mój przyjacielu?
-Raz Oktavia o mało co nie została by przez nas schwytana. Myślę czasami że nie raz robią chwiejne kroki i nie często upadają,ale jednak im się to zdarza.
-A masz czasem wątpliwości że ktoś jeszcze za tym idzie? Ktoś jeszcze nas nurtuje?
-Tedzie nawet o tym nie myśl i tak mamy spore zamieszanie z naszym wspólnym wrogiem.

Nagle obaj umilkli i każdy pogrążył się własnych myślach.

Gdy tak spokojnie siedzieli w pomieszczeniu w gabinecie nie spostrzegli że od kilku tygodni wypatruje ich nie kto inny jak Sytr. Nie było mu łatwo na początku usunąć tej przeklętej blokady. Poranił się wtedy nie na żarty, miał złamane kilka żeber,wiele razy uderzył się mocno głowę o ścianę skalistej góry. To dobrze że nie miał poważnego wstrząsu, ani nic groźnego. W końcu dzięki pomocy Bezimiennego uporał się tak skomplikowaną blokadą. Fakt faktem że nie mógł podejść bliższej i szpiegować Teda na wyciągniecie ręki, ale te kilkanaście metrów nie było takie złe. I tak miał wspaniałe widoki. A jego latarka Zblix bardzo genialnie się sprawowała jak na te lata. Zauważył że Ted nie był sam, ale nie mógł ustalić kto jeszcze był.
Widział codziennie jak rudowłosa piękność gania do źródła i pobiera wodę, albo jak gimnastykuje się. Raz dostrzegł jak dziewczyna jakby patrzyła ponad jego głową i szybciutko wróciła do ogromnej skały. Serce mu zabiło stosunkowo za szybko myślał, że już jest po nim.Oto dziewczyna go odkryła. Przeczekał całą noc w ukryciu,ale nic się nie wydarzyło.
Dziewczyna była jak dzika kotka. Chciałby ją zobaczyć jeszcze raz, ale nie dane mu to było.
Zaczął szpiegować. Zauważył że Ted wspaniale się kalkuluje na tą robotę. Ma jakby swój czar, inteligencję, wprawę i był taki doświadczony.
Widział wiele razy jak w swoim laboratorium coś majsterkuje i jak wiadomo odnosił sukcesy. Był taki dumny z siebie, patrzył pieszczotliwie na to co stworzył.

Wiadomo było to że Murder nie spisała jak sie należy jej instynkt był stosunkowo za silny i gdy zauważyła swoja wyznaczoną osobę stanęła przed nim pokazując swoje drapieżne ząbki. Dracon zemdlał od razu. Zielarka okrucieństwa nie na żarty sie wystraszyła i tylko opuściła mu trochę krwi , nie zamordowała go. Odstawiła go do domu i wróciła do Bezimiennego z informacją co uczyniła.
Władca zielarzy złych był wtedy wściekły i za karę zakazał jej sztuczek z zwierzętami jakie zostały u niej siedzibie. Murder wtedy zaczęła go wyklinać, Bezimienny uderzył ją mocno i solidnie. Zielarkę zebrano trzech potężnych zielarzy i wywlekli do osobnego pomieszczenia w którym było rażące światło po to,aby zmieniła swoje nastawienie.

Więc sprawa Dracona była uzasadniona, słabeusz nic nie potrafi zrobić niczego solidnie.

Opira wtedy była zafascynowana Henrykiem jego miłość i oddanie do Dominika było takie fantastyczne i takie inne.
Dziewczyna dowiedziała się od mieszkańców że Henry wykorzystuje Dominika wcale mu nie zależy na nim tylko liczy się dla niego sława oraz pieniądze. Inni mówili że przywłaszczył sukcesy Dominika jako swoje własne, a co na to poszkodowany? On nie pamięta aby coś odnosił wielkiego nie był sławny stosunkowo teraz nie,ale może kiedyś jak coś wielkiego osiągnie.
Opira więc przekazała pogłoski Bezimiennemu. On odpowiedział jej że w każdej pogłosce jest źdźbło prawdy i aby nie zawracać sobie nimi głowy. Bo jeden żyje na rachunek tego drugiego, a drugi godzi się aby ten pierwszy tak go traktował.Po prostu nie dorośli do samodzielności i gotowości.
Tak więc wszyscy w pełnym oczekiwaniu czekali na wiadomości od Sytra. Nawet sam Władca pomógł mu aby zbliżył się do śledzącego. Gdy tak doczekali się raportu radość i żwawa zapanowała w posiadłości Bezimiennego. Wszyscy hucznie się bawili. Jeszcze tylko Sytr musiał wypełnić coś jeszcze i mógł spokojnie wracać oraz wylizać się ze swoich ciężkich rań.

Ted po rozmowie z przyjacielem poszedł do swojego laboratorium tam się czuł bezpiecznie. Gdy otworzył drzwi i podszedł do okna zauważył na parapecie czarne płatki róży gdy tylko wziął je na rękę zamieniły się w proch. Jego oczy zrobiły się od razu szkliste, a ręka niemiłosiernie zadrżała.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Rozdział 29 Raporty


Bezimienny nie mógł usiedzieć na miejscu krążył dookoła swego biurka. Zaczął głęboko oddychać to wstrzymywał oddech i nasłuchiwał. Po kilkunastu minutach wszedł Sytr z listą alchemików,którzy coś znaczą dla ludzkości. Było ich znacznie dużo niż władca zielarzy złych podejrzewał wcześniej. Spojrzał jeszcze raz na nazwiska alchemików i zaczął głośno czytać ich nazwiska przy każdym na chwilę się zatrzymując:



1. Amanda Biltz

2.Henry Lem

3. Patrick Neon

4.Zenon Pink

5.Kate Mils

6.Mina Alchemik

7.Maricka Buch

8.Cecylia Mitch

9.Dominik Terne

10.Ted Alchemik

11.Angela Joy

12.Penelope Made

13.Dracon Thought




Po głębokim zastanowieniu Bezimienny rzekł do Sytra:

-Należy wyeliminować kobiety, one tego nie zrobią. Potrzebujemy człowieka silnego

-Ależ Panie..

-Milcz! Ja mówię. Z 13 alchemików zostało 6. Wybierzcie sobie po 2 osoby i ruszajcie drogę, od jutra chce mieć raporty o tych ludziach. Zrozumiano.

Trener chciał coś powiedzieć, ale Władca wywalił go za drzwi.

Sytr był zdumiony zachowaniem Bezimiennego nigdy tak nie potraktował swego najlepszego sprzymierzeńca. Chciał mu tylko wyznać iż kobiety są stosunkowo bystrzejsze i o wiele silniejsze niż mężczyźni. Nie trzeba dalekiego przykładu przecież jest Oktavia,która mimo ciężkiego wysiłku nie poddaje się lecz śmiało idzie naprzód. Teraz co prawda jest w ciąży,ale też przychodzi o wyznaczonych porach na treningi pokazuje i patrzy na ruchy innych podopiecznych trenera, a oni słuchają ją pełnym osłupieniu. Sytr był też zaszokowany iż jest w stanie błogosławionym z ich władcą. Kto by się tego spodziewał?

Wszyscy wiedzieli o tym,że Oktavia została wyrwana z rąk pedofila,który porwał ją wcześniej zabiwszy jej ojczyma. Bezimienny wtedy błądził po różnych miejscach szukając sensu swego dalszego życia.Gdy tak znalazł się 50 mil od Realm of Reason wtedy zobaczył jak pewien facet zaczyna dobierać się do małej dziewczynki. Więc w gniewie wziął pobliską butelkę i uderzył go głowę,ten padł na ziemię,ale po jakimś czasie wstał i Bezimienny stoczył z nim pojedynek.Oczywiście wygrał zielarz zły, zabrał prędko małą Oktavię i chciał ją odstawić do rodzinnego domu,ale dziewczynka go przetrzymała i swymi dziecinnymi oczkami prosiła aby zmienił zdanie. Wtedy momentalnie zmiękł, potem po kryjomu ją trenował, a gdy dziewczynka zauważyła w wieku siedmiu lat że na jej lewym ramieniu pojawił się zielonkawy znak przebiegłości to już wtedy Bezimienny był zadowolony z tego obrotu spraw i zaczął uczyć ją innych rytualnych sposobach ważenia kwiatów co było zakazane. Później założył siedzibę dla zielarzy złych,odwrócił się od innych zielarzy.Zebrał swoją rzeszę wiernych jego poglądowi. Znalazł się tam również młody, utalentowany,wysportowany trener.Bezimienny oddał Oktavię pod opiekę Sytra by zaczął ją doskonalić ćwiczeniowo,a sam zajął się bitwami z innymi zielarzami zwanymi dobrymi.Przynosił wtedy jakieś efekty,sukcesy rzadziej pojawiały się porażki.

I tak Sytr rozmyślał gdy nagle jego myślach wypełnił się czyiś głos:

-O czym tak dumasz? Gdzie to byłeś?-zapytała gorączkowo Opira

-Byłem u Mistrza powiedział że mamy szpiegować tylko samych mężczyzn

-I słusznie- przyznała dziewczyna

-Czy nie uważasz Opiro,że lepiej było by sprawdzić te alchemiczki?

-Uważam iż Bezimienny ma racje potrzebuje mężczyzny,który zna się na rzeczy. Czy ty nie wiesz,że takie wysiłki nad stworzeniem czegoś konkretnego wymaga siły psychicznej , fizycznej. Lecz też trzeba uważać, być ostrożnym skoro alchemicy mogą zginąć w płomieniach, zostać otruci dymem lub mogą zdarzyć się inne przypadki.

-Jeśli tak mówisz zielarko upioru znana z dokładnego i precyzyjnego ważenia ziół to tak być musi.

-Cóż to za dzień prawienia komplementów dla mojej zacnej osoby?

-Dzień dobroci, ale teraz przejrzymy do rzeczy.Mamy sześciu kandydatów,więc każdy z nas wybiera po dwie osoby.

Gdy tak wesoło rozmawiali ku nich szła Murder,która trzymała w lewej ręce zakrwawiony nóż.

-O dobrze że jesteś. Wybierz dwie osoby męskie do śledzenia, Murder.-podkreślił Sytr.

Dziewczyna popatrzyła na niego pustym wzrokiem ,wyrwała z jego lewej ręki kartkę i po chwili powiedziała podniecającym głosem:

-Osoby,które Murder będzie pieszczotliwie szpiegować to Zenon i Dracon.

Opira popatrzyła ponad ramię zielarki okrucieństwa na kartkę i oznajmiła,że będzie śledzić Domnika i Henrego.

-Pozostaje mi Patrick oraz Ted. -oznajmił gładko Sytr i bez pożegnania ruszył do swojej kwatery. Dziewczyny zostały same

-Murder nie spieprz tego żadnych morderczych niespodzianek-powiedziała nerwowo Opira i ryszyła do sali treningów.

Na twarzy zielarki okrucieństwa pojawił się niespodziewany grymas bólu:

-Murder się postara, Murder rozumie.



Trójca szpieg owców szykowała się do podróży zebrali najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyli konno. Rozdzieli się na rozstaju dróg.



Opira była zadowolona z powodu szpiegowania mężczyzn. Lubiła na nich patrzeć jak zachowują się jak krnąbrne dzieci szukających swoich drobiazgowych zabawek czy jakże próbujących płochych przygód.Wiedziała tak samo jak Sytr,że najlepiej było by sprawdzić też i kobiety,które zajmują się alchemią,ale nie zdradziła tego. Wszak jak facet nie da rady stworzyć tego czego potrzebuje ich Pan to na pewno zwróci się do niej po pomoc.Oooch.. jak chciała dotknąć tych przedmiotów alchemicznych, pociągały ją tak jak widok mężczyzn,którzy starają się o jej względy.Ale dosyć o tym czas na przeszpiegi. Na pierwszy ogień zajmie się Dominikiem, a później Henrym.



Murder zobaczyła swojego pierwszego śledzonego wyglądał smakowicie, ciekawe co by się stało jakby.... . Nie Murder nie może! Nie może! A tak ją to kręci. Tak bardzo chce popatrzyć w jego oczy w którym przeszywa szara mgła.Na pocieszenie może zabawić się w lesie, jak tylko wyśledzi jeszcze Zenona i napisze okropny raport.



Sytrowi nie spodobał się alchemik Patrick był krnąbrnym gburem, nic nie potrafił zrobić. Rozwalał wszystko co tylko dotknął był po prostu zwykłym pechowcem losu.

Może mi się poszczęści przy tym drugim ? - pomyślał z nadzieją trener zielarzy i ruszył ku górom, wiadome było to że będzie musiał iść pieszo.



Bezimienny czekał i czekał na wiadomości po tej Trójcy, lepsza była by Oktavia,ale ona teraz się na to nie nadaje. Może to i lepiej? Pamiętał przecież jak ostatnio o mało nie została okryta. Wiedział zielarz zły że oni w tamtej posiadłości już nie mieszkają, przenieśli się.

Nagle przyszedł goniec na tacy niósł Raporty Opiry i Murder.

Mistrz pospiesznie otworzył pierwszą depeszę i zaczął oczami śledzić co takiego niesie.



Murder się spisała, nikogo nie zaatakowała. Tylko patrzyła na Zenonka i Draconka. Zenon pachniał smakowicie. Ponoć wszyscy mówią iż to głupek, ale co innego mówią moje zmysły węchowe.Za to Dracon to mężczyzna z krwi i kości. Powiadają że jest doświadczony i że wiele osiągnie (może nawet i osiągnął któż to wie). A teraz myślę że pójdę do lasku bo czeka na mnie dzika zwierzyna. A więc czołem Władco.

Murder






Bezimienny wiedział że ta zielarka ma dziwne skłonności,ale mu to nie przeszkadzało otworzył drugą kopertę:



Panie! Czy ty wiesz iż Henry i Dominik są razem?! To całkowicie podniecające. Widziałam ich w łóżkowej sytuacji i powiem szczerze że są dobrzy.

A wracając do rzeczy. Jeśli nie chodzi o orientację seksualną to Henry jest stosunkowo lepszy od Dominika. Jest konikiem w tej szachownicy. Zna sie na ziołach jak nikt,ma sporą biblioteczkę. Zastanawiam się czy nie zebrać tego i owego przyda się do moich zbiorów.

zielarka upioru

Opira




Ech! I ona, która robi różne specyfiki chce coś zwędzić. Coś on może począć. Denerwowało go że nie ma wieści od Sytra. Czekał i czekał ,aż nagle po północy goniec przyniósł mu ostatni trzeci raport.

Bezimienny szybko odtworzył i zaczął czytać:



Przepraszam Drogi Panie, byłem w górach tam gdzie pomieszkuje Ted Alchemik i przyznam otwarcie że to starzec,ale bardzo bystry i mądry. Widać to po jego oczach! W tym górskim powietrzu czuć było jakąś niewyjaśnionych powodów blokadę. Miałem pewien problem zbliżyć się do niego więc użyłem lornetki Zblix i tak zacząłem go śledzić. Co do Patricka to dziwny typ, czego dotknie rozsypuje mu sie w dłoniach. Taki zachwiany człowieczek. Ale Ted to co innego. Czuć od niego pewną moc.A teraz już wracam do treningów,gdyż trzeba stare kości wyprostować bo tutaj musiałem głęboko się schylać.

A więc do zaś!

Sytr.




W końcu jakieś wieści! Zostaje prześledzić dokładniej Dracona, Henriego i Teda.

Napisał do Trójcy ,aby prześledzili szczegółowo tych alchemików. Przywołał gońca i wręczył mu wiadomości, aby przekazał je do rąk własnych jego wyjątkowych podopiecznych.

Ciekawe, który pionek będzie królem w tej gry.

Rozdział 28 Mroczny upiorny pałac




Czuła głęboki chłód przysysający jej szczupłe ciało, nastała noc, do jej uszu nie dobiegły żadne odgłosy natury, jakby zaraz miała pojawić burza. Spojrzała w niebo, aby sprawdzić czy zaraz nie zmienią się warunki atmosferyczne, ale nic na to nie wskazywało. Znalazła się jakimś odrębnym miejscu to nie były skaliste góry Alchemików tu była wolna przestrzeń. Tylko drzewa, krzewy. Była ubrana jakiś stary płaszcz, który z biegiem czasu nie utrzymywał ciepła.

Czuła lodowaty ziąb , czuła jak ciarki przechodzą jej kruche ciało, czuła że zaraz zmarznie na śmierć. Musi się ruszyć! Musi jak najszybciej iść, szukać gdzieś schronienia. Jej nogi odmawiały posłuszeństwa. Z oporem i determinacją, czując ból w okolicach mięśni zrobiła krok naprzód, ale w tym momencie upadła na zimną ziemię. Klnąc pod nosem różne przekleństwa czołgała się więc unosząc co chwilę głowę do góry szukając jakiegoś znaku że jest blisko. Gdy myślała już że błądzi dookoła zauważyła upiorny zamek. Kto by się spodziewał że na tym pustkowiu znajdzie się taki o to budynek? Uśmiechnęła się triumfem i dalej czołgała naprzód. Wiedziała najpierw że musi sprawdzić teren, musi sprawdzić czy tym okropnym miejscu mieszkają jacyś ludzie. Gdy doczołgała się do zamku , popatrzyła pierwsze okno nic nie zauważyła żadnego ruchu, podeszła cichutko do drugiego i tutaj usłyszała jakieś słowa aż niezbyt wyraźne. Więc szybciutko na paluszkach nie zważając na niemiłosierny ból podkradła się do trzeciego okna. Wspięła się i zobaczyła dwóch ludzi , jeden klęczał rękami do góry, drugi górował nad nim. Ten co klęczał prosił o litość był ubrany jakby przed chwilą co dopiero poszedł spać,ale przyszedł intruz i go zaskoczył. Ubrany pidżamę o czarnej barwie. Dziewczyna wszystko widziała czerni , bieli czy szarości. Zamku panował mrok tak jak na zewnątrz. Ten, który górował nad nim odezwał się złowieszczo:

-Gdzie masz źródło mocy? Gdzie spryciarzu to schowałeś?

-Jaa....jaaa...nie wiem o czym Pan mówi.

Uderzenie, ten co klęczał teraz leży. Rękami zasłania swoją twarz.

-Ty gnido! Jeszcze raz powtórzę gdzie masz źródło mocy?! Mów mierny alchemiku!

-No...dobrze powiem Ci, nie ma go, ale żeby go wyprodukować trzeba miesięcy ,a nawet lat. Kiedyś próbowałem to zrobić...ale nie przynosiło rezultatów.....Czegoś jeszcze brakowało...jed...jedynie.......

-Mów kiera-turo! Mów!

-Mam składniki, które można...można.... połączyć, mam instrukcję jak to należy wykonać,ale to grozi śmiercią.......!

-Ty tego nie wykonasz, bo jesteś miernym robakiem!



I nagle osoba która nazwała tego alchemika nikim popatrzyła na okno tam gdzie znajdowała się ta dziewczyna, zobaczył że ucieka... Bezimienny wkurzył się wiedział że ta nikczemna dziewczyna zepsuje wszystko,ale nie miał sił aby ją teraz zgładzić, jeszcze nie...

Popatrzył na starego człowieka, spojrzał w jego oczy, w którym panował strach i niepewność. Chwycił mocno sztylet swoją prawą rękę i wymierzył mu cios okolice klatki piersiowej. Popatrzył jak człowiek upada, jak próbuje jeszcze chwile ujść życiem, ale nic teraz go nie uratuje.Drgawki ustąpiły. Pobiegł do jego placówki wcześniej zabiera wszy klucz, zabrał wszystko ,znalazł instrukcje,która była blokowana. Ale szybko przełamał pieczęć i przy nastaniu nowego dnia zniknął pozostawiając bałagan.



Dziewczyna biegła co tchu! Wiedziała kto to był !To był jej wróg! To Bezimienny! Co ona tutaj robiła? Co takiego zobaczyła? On chciał coś... jakiś składnik..nie mogła sobie przypomnieć co to takiego było. Nawet już nie wiedziała co takiego widziała w tej posiadłości.Nagle ktoś szarpnął ją za rękę. Krzykła, otworzyła oczy i zobaczyła Galicje.

-Luiza myślałam że nigdy się nie obudzisz. Krzyczałaś że musisz uciekać,że on jest tu blisko i inne takie bełkoty.-powiedziała przyjaciółka.

Luiza od razu odciągnęła kołdrę od siebie i zobaczyła że nie ma żadnego płaszcza lecz tylko koszulę nocną. Czy miałam zły sen? Co takiego w ogóle mi się śniło? Nic sobie nie przypominam.

- Wstawaj i już się ubieraj, jesteśmy i tak spóźnione na śniadanie. Jeśli coś zjemy to będę całować podłogę przez cały dzień - oznajmiła poważnie Galicja.

Luiza na to zaśmiała się wesoło, ubierając szybko jeansy i jedwabną bluzkę na ramiączkach. Uczesała prędko swoje włosy i zrobiła warkocz. Umyła twarz w łazience, wzięła Galicje pod rękę i pobiegły ku kuchni. Wszyscy się zjawili oprócz Teda, jedli grzanki z dżemem truskawkowym. Dziewczyny, który poczuły wilczy głód od razu usiadły obok bliźniaczek biorąc do ręki tosta posmarowanego dżemem. Siostrzyczki zaczęły mówić:

-Głodomory jedne, nie dość że nie punktualne to im niedosyt tostów.

Luiza na swoje usprawiedliwienie powiedziała:

-Galicja nie mogła mnie dobudzić, miałam okropny sen.

-Tak a co Ci się śniło? -dopytywała się Rosa

-Nic nie pamiętam .

Nagle przyszedł Ted ,który śledził gazetę "Nowinki alchemików". Przystanął i zaczął nerwowo składać czasopismo, a w końcu wyrzucił ją na podłogę jak oparzony. Zaczął chodzić tam i z powrotem głęboko myśląc.

-Co się dzieje? - zapytał Juliusz zaniepokojonym niespodziewanym zachowaniem swojego przyjaciela.

Ted popatrzył na niego ,wziął gazetę i położył Juliuszowi na kolanach.

-Masz i czytaj .

Dziadek Luizy popatrzył na pierwszą stronę która brzmiała" Niespodziewane morderstwo- pułapka czy atak?" więcej informacji strona 7. Juliusz szybko poszedł do tej strony i zaczął głośno czytać:

W dniu wczorajszym późnych godzinach nocnych nasz drogocenny przyjaciel Leon został pozbawiony życia przez niewiadomego osobnika. W jego posiadłości Wilderness Silence zostano go w kałużach krwi,był ubrany spodnie i bluzkę nocną. Zniknęły wiele jego artykułów, przedmiotów, składników zielarskich. Najwidoczniej zbrodnia była popełniona w celu rozrabunku. Nie wiadomo co i ile zniknęło, wiadomo że ofiara zginęła pchnięciem ostrym narzędziem. Policja bada tą sprawę, ale możemy założyć iż złodziej nie zostawił po sobie żadnych śladów. Będziemy informować na bieżąco naszych alchemików o finale tej sprawy.

Redaktor naczelny:Michaelo Fring



-Jak widzisz Juliuszu potrzebujemy Twojej pomocy i bezpieczeństwa. To może spotkać nas tutaj.

- Dobrze, chodźmy do mojego pokoju Tedzie przyjacielu , szczegóły omówimy za chwileczkę.

Gdy obaj przyjaciele się udali na naradę wszyscy zaczęli głośno o tym wydarzeniu rozmawiać, byli poruszeni tą sprawą. Luiza wiedziała że ten sen co miała, miał znaczenie teraz, obecnie ,ale niestety nic nie mogła sobie przypomnieć.



*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.



Bezimienny wiedział że Oktavia ma racje nie jest młody , nie ma dawnych sił witalnych,czuje się zmęczony. Ale nie może teraz! Kiedy bitwa będzie tuż tuż...

Już jest blisko celu, wczoraj zabił faceta i czuł sie przy tym dobrze, gdyż on nic nie znaczył dla świata więc w sumie zrobił wielki czyn dla ludzkości. Te źródło mocy jest bardzo cenne dla niego teraz, kiedy to traci swoje moce. Ta nikczemna dziewczyna już o tym wie, przecież go widziała to znaczy jedynie że słabnie.Ale sobie nie pozwoli na to aby wypaplała innym co takiego widziała swoim chorym śnie. O nie,nie panienko. Musi teraz bardzo dużo energii zużywać na tą przeklętą Luizę, tak aby nie pamiętała tego snu.

Ktoś zapukał . I wszedli do środka:Murder, Opire i Sytr.

-Wzywałeś nas Pan.-powiedział Sytr. Pozdrowili go słowami uwielbienia i usiedli na specjalnej czarno aksamitnej sofie.

-Tak, tak... otóż jak już wiecie wczoraj udałem się do pewnego człowieka i zabrałem mu pewne rzeczy.-powiedział Bezimienny robiąc przerwę i pokazał zawartość skrzyni.

Opirze zeszkliły się oczy i rzekła: - To cenne rzeczy alchemików, mogę je użyć? Mogę je sprawdzić?

-Nie! - krzyknął Władca zielarzy złych- Potrzebuje alchemika, a wy się do tego nadajecie. Chce go żywego Murder.Najpierw mi przekażcie listę wszystkich alchemików, a potem będziecie ich szpiegować. Chcę widzieć wasze raporty o tych alchemikach . Chce potężnego człowieka, który zna się na rzeczy.

Tamci kiwnęli głowami że rozumieją swoje zadanie.

-A więc do roboty! - rzekł Bezimienny, otwierając im drzwi.

Gdy tylko wyszli podszedł do skrzyni pogłaskał ją i powiedział szeptem:

-Już niedługo źródło mocy będzie moje i nic i nikt mnie nie zatrzyma!

Rozdział 27 Wolna wola


Opira tylko westchnęła:

-To jest prawda, mogłeś wtedy uważać.

-Zamknij się,nikt Ciebie,Opiro nie prosił o zdanie! Murder, Murder! Zwołać mi tutaj zielarkę okrucieństwa! Natychmiast! - krzyczał co sił w płucach Bezimienny i puścił ją.

-O Panie, nie możesz tego uczynić! - rzekła Opira- Oktavia jest zbyt słaba, a jej dziecko co dopiero się poczęło jest bezbronne...jeśli to zrobisz to zginie Oktavia jak i Wasze dziecko.

Bezimienny nie wytrzymał i uderzył swoją pomocnicę siarczystym policzkiem , tak że upadła hukiem na ziemię.

-Milcz! Ten bękart nie jest moim dzieckiem! Zwołać mi Murder! - wykrzyczał i tym razem wybiegł jego sługa szukając tej zielarki w jej własnej siedzibie.

Oktavia już wszystko pojęła ten sen był prawdziwy i jej mistrz nie panował nad swoimi żądzami. Powinna była domyśleć się że te wymioty, nudności i osłabienia są wynikiem tego stanu.A teraz jej dziecko przepadnie, a ona nie zniesie tego bólu, nawet jeśli by przeżyła.Murder to doświadczona oraz precyzyjna bestia, wyrwie jej dziecko z jej łona i wyrzuci za próg tego domu, nie szanując tego marnego stworzenia co mogło kwitnąć pod jej sercem.

W tym zaś czasie słabnącym głosem odezwała się do zebranych.

-Chciałabym pomówić w cztery oczy z Bezimiennym.

Wszyscy popatrzyli na nią i na decyzję Pana ,lecz ich Mistrz uniósł dłoń znak aby odeszli,zostawiając ich samych. Gdy tylko drzwi się zamknęły Oktavia wzięła się na odwagę i powiedziała do Bezimiennego, który był odwrócony do niej tyłem.

-Wiem że nie podoba mi się to co się stało, ale jak wiesz mogą być z tego korzyści. Wszak nie jesteś młody, a przydałby się jakiś potomek,który przyniesie później to co przez tyle lat budowaliśmy.. budowałeś.... Dlaczego jednak nie panowałeś wtedy nad sobą?

- To Ty jesteś wynikiem tego wszystkiego co się stało, Ty i Twój pieprzony urok! Nie zrobiłem tego co było prawidłowo, a teraz jestem skazany! Wyrwę Ci te dziecko choćby nawet i siłą!

-Chcesz pozbawić je życia? Dlaczego nie dasz mu szansy? Mi jej nie musisz dawać ,możesz zabić mnie kiedy tylko dziecko się urodzi.

-Życie za życie? Powinien się wzruszyć tym momencie?O nie moja droga, o nie! Murder zaraz tu przybędzie!

-Zlituj cię Mistrzu,zlituj się nad naszym dzieckiem!- wykrzyczała i w kąciku oka pojawiła się jej łza.

W tym momencie przybyła Murder z złowieszczym uśmiechem,woziła na specjalnym wózku swój drogocenny sprzęt: kilka noży różnych długości, skalpele , łyżkę i wiele, wiele innych najobrzydliwszych i najokrutniejszych przedmiotów, które Oktavia w życiu swym nie widziała na oczy.

-Panie przebyłam!-powiedziała to triumfująco zacierając swoje szpony.

Mistrz tym razem popatrzył na Oktavię,zobaczył jak łzy wędrują po jej policzkach jakby były deszczem spływającym z nieba na ziemię. Dziewczyna wzięła pospiesznie jego dłoń i ustawiła na swoim brzuchu.

-Nie zabieraj nam tego, nie zabieraj...tego mi.

Bezimienny cofnął szybko rękę , popatrzył na Murder, która już ubierała rękawice ochronne.

-Zostaw! Nie teraz! -krzyknął

Murder popatrzyła zaskoczona na swojego Mistrza,on zaś dalej mówił:

-Nie teraz, nie dzisiaj! Te dziecko się narodzi! Bo czuje że przyniesie nam sławę!

Zielarka okrucieństwa była nie zadowolona w tym faktem. Obrzuciła Mistrza gniewnym spojrzeniem, popychając swój bezcenny wózek kierunku drzwiom, aż w wkrótce do swojej siedziby by znaleźć jakieś niewinne stworzenie, któremu pokieruje mu drogę aż do śmierci.

Bezimienny został sam z Oktavią, ona do niego się uśmiechnęła i przez łzy wypowiadała te słowa.

-Nie pożałujesz tego mój ukochany Mistrzu.

-I obym tego nie pożałował! -powiedział i poszedł do swojego gabinetu.

Oktavia była szczęśliwa że ta istotka owoc miłości jej i Bezimiennego będzie żyć i to dzięki niemu! Bo uratował je od zagłady.

Opira do niej weszła i zaopiekowała się nią bo takie miała zadanie od Pana.

Przez dziewięć miesięcy miała pilnować oraz opiekować się Oktavią. I miała strzec aby nie mówiła czule do swojego dziecka, lecz to jej się nie udawało.



*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.



-A teraz opowiem wam rzecz jasna o Tabula Smaragdina inaczej mówiąc Tablica Szmaragdowa. To najstarszy i najważniejszy tekst alchemiczny i jest do dziś uważany, to nasz filar prawa. Niektórzy mówią drogowskaz , inny instrukcja, która pomaga nam przy swojej pracy.
Jego autorem jest nikt inny jak Hermes Trismegistos. Alchemicy na niego mówią Hermes po Trzykroć Wielki,prorok.Główne założenie hermetyzmu głosi, że wszechświat jest jednością, której części pozostają współzależne. Rządzące wzajemnymi stosunkami tych części prawa sympatii i antypatii możemy poznać tylko dzięki boskiemu objawieniu. A nasz dziedzina wiedzy i nauki Alchemia łączy sie z hermetyzmem tworząc Alchemię hermetyczną. O tak moi mili. Do hermetyzmu przyznawali się nawet Bractwo Różokrzyżowce.W ten ruch powstał najprawdopodobniej 1614 roku, moi drodzy. Ich charakterystycznym znakiem był i być może dalej jest czerwona róża, w której środek wpisany był krzyż.Nauka Różokrzyżowców polegała w swej filozofii boskie pochodzenie człowieka rozpatrywane przez upadek formie grzechu oraz możliwość ponownego zjednoczenia z boskim polem życia. Nauka ta powiązana jest silnie z naszą umiłowana alchemią, postrzegając możliwość zbawienia w przemianie ołowiu symbolizującego naturę człowieka ziemskiego w złoto prawdziwego boskiego człowieka, który niczym Feniks z popiołów musi wznieść się z grobu natury.Bo jak wiecie naszym głównym zadaniem jest znalezienie kamienie filozoficznego substancja zdolna przemienić dowolny metal w złoto.I właśnie ta Tablica szmaragdowa stała się dla nas tak bliska bo istnieją szanse że ona prowadzi nas dobrą drogę w znalezieniu tej oto tajemniczej substancji. A teraz powiem Wam co mówi nam Tablica Szmaragdu:


To jest prawdą, całą prawdą, na pewno i bez kłamstwa:
To co jest na dole jest takie jak to co jest na górze; a to co jest na górze jest takie jak to co jest na dole. Poprzez to dokonują się wszelkie cuda.
I tak jak wszystkie rzeczy istnieją w Jednym i pochodzą od Jednego, które jest najwyższą Przyczyną, poprzez mediację Jednego, tak wszystkie rzeczy są zrodzone z Jednej Rzeczy przez adaptację.
Słońce jego ojcem, Księżyc matką;
Wiatr nosił go w swym łonie. Ziemia jest jego żywicielką i strażnikiem.
Jest Ojcem wszystkich rzeczy,
zawarta jest w nim wieczna Wola.
Jego siła, jego moc pozostają całe, kiedy przemienia się w ziemię.
Ziemia musi zostać oddzielona od ognia, subtelne od gęstego, delikatnie z nieustającą uwagą.
Powstaje z ziemi i wznosi się ku niebu i z powrotem schodzi na ziemię; gromadzi w sobie siłę wszelkich rzeczy wyższych i niższych.
Poprzez poznanie tej rzeczy cała wspaniałość świata stanie się twoja a wszelka niejasność odejdzie od ciebie.
Jest to moc ponad moce, siła posiadająca siłę wszelkiej mocy, gdyż przezwycięży każdą subtelną rzecz i przeniknie każdą litą rzecz.
W ten sposób został stworzony świat.
Z niej są zrodzone różnorodne cuda, do których osiągnięcia podano tu wskazania.
Z tego właśnie powodu nazywają mnie Hermes Trismegistos, gdyż posiadłem trzy części filozofii wszechświata.
To co nazwałem Słonecznym Dziełem jest teraz zakończone.



A mówię Wam te nasze sekrety, tą nasze misję nie po to aby wam ciekawość zaspokoić, ale po to abyście poznali smak naszej minimalnej historii. Teraz nastały dla nas ciężkie czasy nasi alchemicy giną, cierpią,chorują, mają poparzenia-powiedział Ted chwilowo robiąc pauzę,przebiegł oczami po zebranych twarzach zielarzy i przemówił dalej-może istniała by szansa,abyście uleczyli ich swoimi zielarskimi zdolnościami?

Ted nie czekając na odpowiedź przypomniał sobie o czym jeszcze:

-Jeszcze jedna bardzo ważna kwestia, od innych zielarzy z innych zakątków świata ,dowiedziałem się z listów iż ludzie Bezimiennego próbują wkraść się do nich zewnętrznie jak i wewnętrznie, szukają czegoś jakiś sprzętów. Albo co gorsze to co wynaleźli tam zielarze.

-Chcesz powiedzieć Drogi mój przyjacielu że chciałbyś naszej ochronny?-zapytał Juliusz

-Tak, bracie...No to wszystko co chciałem powiedzieć wam, teraz idźcie do spania, a ja rzeknie kilka słów do Juliusza.


Wszyscy udali się do swoich kwater oprócz Teda Alchemika i Juliusza Severyna van Bena.

Gdy Galicje zamknęła drzwi zapytała Luizy:

-Wiesz o co w tym chodzi? Dlaczego Bezimienny szuka czegoś co nie jest związanego zielarstwem?

Luiza odrzekła gdy tylko już położyła się w łóżku:

-Nie wiem , to brzmi dziwnie. Może zaczął się interesować alchemią? Chodźmy już spać .

Galicja w milczeniu sie przebrała i położyła się na posłaniu i natychmiast zasnęła.Luiza nie miała tyle szczęścia w głowie miała tyle myśli. Bezimienny coś knuł czuła to.

Nagle przyszedł ów upragniony sen w którym chciała jak najszybciej się zbudzić.