piątek, 19 lipca 2013

Rozdział 32 Schwytani



Dziewczyna znajdowała się w pewnym ohydnym i absurdalnym pomieszczeniu. Wszędzie panował bałagan. Na ścianach sypał się tynk.Znajdowało się pewne okno przynajmniej mogła rozróżnić dzień od nocy. Księżyc ukazywał swoje nieziemskie oblicze i przyświecał swym tajemniczym blaskiem.Kate przypominała sobie podróż aż tutaj - nie zbadane rejony. Gdy obudziła się z transu narkotycznego jakim zadał jej napastnik, gdy nie mogła wywlec się z przeklętego krzaka przez jej drogocenną sukienkę jaką miała. Pamiętała wyraźnie jak ją niósł jakby była piórkiem na wietrze, szedł szybko i zwinnie. Uważał aby nie uderzyła się o jakąś gałąź jak szli w tereny leśne. Gryzła go ,szarpała,aż nawet na jego skórze pojawiły się ślady krwi, a nawet nie pojawił się u niego choćby mały cichy jęk. Chciała zobaczyć jego twarz, przecież jakąś musiał mieć, nie mógł chyba cały czas być w tej dzikiej masce, która go doskonałe kryła.
Nie odzywał się ani słowem, nie poznała jego głosu tylko słyszała jego przyśpieszony oddech, jakby ciche dyszenie czy może sapanie. Nie rozumiała tego. Poczuła swoim ciałem że u porywacza szybko bije serce, pomyślała pewnie iż to dlatego że ją skradł.
Ją ? Co za dziwne słowo. Nie jest ani wyjątkowa ani drogocenna. Kiedyś była dla Erica, ale teraz już nie. Zrozumiała to już dawno, ale nie chciała tracić swej marnej nadziei. To dla niego dzisiaj przepięknie się ubrała,znów próbowała kolejnej szansy aby go odzyskać albo nawet zyskać jakiś mały strzęp miłości z jego strony.
A teraz swoje poczynania z Erickiem poszli w diabli!
Potem ta nieprzyjemna podróż z tym podstępnym zwierzakiem. Był do niej agresywnie nastawiony aż z kopytami chciał ją zmiażdżyć, ale tamten człowiek ją uratował. Uspokoił poskromione zwierzę, zadał mu solidny cios. Kate aż poczuła ból tego stworzenia,aż na policzku pojawiła się mała ukryta łza.Dosiadł Riska tak go nazwał,a ona już wcześniej znajdowała się koło porywacza. Coś dziwnego czuła w jego spodniach.
Nie miała nawet sił rozmawiać czy nawet uciekać ten narkotyk osłabiał ją.Wtedy zasnęła po raz drugi.
Skarciła się w duchu za to że nie była roztropna swoich decyzjach.Coś ją tchnęło aby wyruszyć za alchemikiem Tedem. Widziała jak się czai, jak spogląda swoimi bystrymi oczami na to czy ktoś idzie za nim. A ona kryła się wyśmienicie. W końcu przecież od kilku lat gimnastykuje się i zawsze wychodzą jej doskonały figury.Więc nie było problemu aby się skrywać, zresztą to dla niej była wtedy zabawa. Dowiedziała by się co nieco o tym starcu. O dużo by dała aby wtedy nie iść tą ścieżką, ale teraz było już stosunkowo za późno. Wtedy widziała jak Ted coś szuka w tym bluszczu dla niej wydawało się to po prostu śmieszne. Już myślała że alchemik po skradał zmysły. Gdy jej oczom ukazały się te potężne stare choć piękne drzwi oniemiała z wrażenia. Dostrzegła jakieś duże cienie,które otaczają Teda chciała go ostrzec ale nie chciała też ukazywać swojej pozycji. Nagle wystraszony alchemik się odwrócił, ale nie zaznał drogi ucieczki. Tamci popychali go do przodu już do otwartej bramy. Jeden potężny i rosły był już na czatach.
Co wtedy zrobiła? No tak wtedy coś ją okuło w kostkę i mechanicznie dotknęła bolesnego miejsca, a zrobiła to zbyt nerwowo. Wtedy on ją złapał, chciała uciec, ale jej się to nie udało. Zobaczyła tylko tą przerażająco maskę. Maskę bez źrenic i otuliła ją ciemność swymi rękami.
Te przykre wydarzenia rozbudziły ją, zauważyła już dawno że tym pozbawionym bez duszy pomieszczeniu brzydko pachnie: jakiś zapach potu,chemikaliów, stęchlizny i nie wiadomo czego jeszcze.
Ogarniało ją mdłości aż z trudem to przytrzymywała. To niezbyt ludzkie warunki jak na wiezienie. I jeszcze na dodatek zawiązali jej nadgarstki wysoko nad głową.
Nikt na razie się nie pojawiał, a minęło już trochę czasu.
Jakby wypowiadając niezbyt szczęśliwe życzenie drzwi się szeroko otworzyły i wyłoniła się bezszelestnie czarna sylwetka nieznajomego. Z początku Kate nie mogła się domyślić kto przychodzi z wizytą,ale gdy podszedł bliżej do niej rozpoznała go. To był On we własnej osobie-porywacz. Na jego twarzy znów znajdowała się ta potworna maska. Przy blasku księżyca zobaczyła,że przybysz ma bordową koszulę odsłaniający jego nagi i porośnięty włosami tors.Spodnie miał nie wiadomego z jakiego pochodzenia gatunku materiału i były w kolorze czarnym. Mężczyzna był już tak blisko niej, wyciągnął swą żylastą rękę i zaczął dotykać jej nagiego ramienia zataczając kółeczka. Zaczął od koniuszków palców dłoni, poprzez nadgarstki,które były unieruchomione grubymi kajdanami. Potem jego ruchy podążały do przedramienia,ramienia aż w końcu spoczęły na barkach.Dalej posuwał się naprzód i zawędrował swoimi dłońmi do zgrabnej szyi schwytanej dziewczyny. Kate w tej chwili wyklinała, szarpała się,pluła; a gdy jego palce znalazły się na jej ustach odruchowo go mocno ugryzła,aż ten podskoczył. W tej oto chwili stał się bardziej nachalny. Zaczął macać jej piersi poprzez materiał gorsetu, lecz to mu nie wystarczało.Ona go kopała tak mocno że on swoją prawą umięśnioną nogę przycisnął się pomiędzy nogami niewiasty, aż ją unieruchomił.Jego oddech znów stał się szybki, sapał jak napędzany lecz wytężony, zmęczony pociąg.
Szybkimi ruchami odsznurował z tyłu gorset Kate, następnie ściągnął tą część garderoby ukazując pewną nagość tej dzikiej kotki. Od razu zaczął macać jej piersi oraz brodawki.Całował i leciutko gryzł jej ciało.Kate walczyła,uginała się jak łuk,krzyczała, wołała pomocy, bezskutecznie. Sytra to bardziej rozkręcało do działania. Delikatnie choć szybko rozciął nożem długą spódnice razem z resztą intymnej garderoby. Wodził palcami wokół kręgosłupa dziewczyny,aż dostrzegł u niej pewny odruch dreszczyku.
Sytr natychmiast ściągnął swoje spodnie,koszule. W tym razem musiał się sporo wysilić aby odchylić uda kobiety. Nie czekając czy jest gotowa czy też nie wszedł w nią. Trzymając mocno jej nogi.Zadawał jej fizyczny oraz psychiczny ból,niechęć, rozgoryczenie oraz zdradzieckie podniecenie. W tym momencie sunęła mu się maska z twarzy i gruchotem spadła na ziemie. Kate zauważyła u niego zimnych aczkolwiek pożądliwych źrenicach swoje nędzne ,upodlone, pozbawione atutu oblicze.
Gdy po spełnieniu swych zgnębionych ,znędzniałych potrzeb Sytr pospiesznie się ubrał, zabrał swą maskę zostawiając nagą Kate,wyszedł zamykając drzwi.
Poprosił Bigam- leczniczą znachorkę, aby poszła do uwięzionej dziewczyny i zrobiła to co trzeba.Kobiecina była już dojrzałą niewiastą.Pewnego wiosennego dnia,gdy zrywała potrzebne jej liście melisy do środka leczniczego ,porwał ją Bezimienny, żądając by leczyła u niego swym podopiecznych. Nie miała wyboru. Wszak każdemu dobremu czy złemu charakteru chciała uchylić troszkę niebo, dając pewne ukojenie i ukazując swą troskliwość.
Weszła cichutko jak myszka do środka i zobaczyła rudowłosą piękność tak jak ją stworzył stwórca. Dostrzegła że jest zapłakana, krwawiła wielu miejscach.
Zabrała się więc do obrządku czystości. Nieporadnie mokrą z wody oraz kojącymi ziołami szmatką zaczęła przemywać jej rany słysząc każde syczenie z ust dziewczyny.
Gdy już to wykonała, posmarowała ją pewną maścią o przyjemnym zapachu rumianku. Wzięła starą sukienkę bez ramiączek z swego pokoju i delikatnie ją ubrała. Gdy wszystko co miała zrobić uczyniła, pogładziła ją czule i ze zrozumieniem po policzku lecz Kate tego gestu nie zrozumiała i odwróciła głowę. Tamta wyszła, zamykając leciutko drzwi, a dziewczyna wybuchła coraz głośniejszym szlochem wspominając co wcześniej się takiego wydarzyło.
Natomiast w innym skrzydle Bezimienny całą swoją wiedzą zielarską i tym co stworzył zaczął omamiać starca. Daremne to były wysiłki,wiele jeszcze trzeba czasu,aby opanować jego umysł, jego wolę, słowa oraz czyny. Także zielarz zły widząc że kroki do stworzenia jego drogocennego skarbu- źródła mocy są już blisko, nie poddawał sie i dalej brnął tak, aby silną osobowość Teda rozburzyć.
Sytr był zadowolony swojego spełnia mógł w prawdzie to inaczej rozegrać,ale było już za późno. Wszak przecież ta już kobieta nie będzie niczego pamiętać z tego przykrego jak dla niej wydarzenia. Już samego ranka zostanie wymazana jej pamięć, ale nie chciał Sytr ją utracić. Nie teraz! Nie wtedy kiedy jego pożądanie zostało tak magicznie zgaszone.
Podszedł szybko do siedziby Opiry i bez słowa wstępu wszedł do środka zamykając drzwi.
-Jest sprawa-odrzekł
-Jaka? I dlaczego pospolicie nie pukasz?
Na te słowa Sytr się roześmiał. Widząc jak na twarzy zielarki upioru pojawiły się zmarszczki na czole pospiesznie wytłumaczył w czym rzecz.
-Potrzebuje czegoś co mógłbym rozkochać swoją przynętę.
-Chcesz mojej pomocy?-zapytała Opira z chytrym uśmieszkiem na chłodnych ustach
-Tak,masz mi stworzyć coś takiego-odparł stanowczo trener.
-Dobrze,ale przysługa za przysługę-powiedziała podstępnie zielarka
-Wszystko co chcesz.
-Przynieś mi trochę zawartości alchemicznego skarbu Bezimiennego.
-Czyż ty na głowę upadła?! -oburzył się Sytr.
-Nie.To jak chcesz,aby ta kobiecina była z Tobą? Czy chcesz brać ją gwałtem?
Sytr pochmurny odparł:
-A skąd wiem że mnie nie oszukasz?
-A ja skąd wiem, że to Ty mnie nie wykiwasz i przyniesiesz mi niepotrzebne głupstwa,a nie to o co proszę?
-Dobra,umowa stoi. Daj mi trochę czasu. Najpierw muszę przekonać naszego Władcę, aby zatrzymać Kate tutaj.
-To może Ci się udać- odpowiedziała zielarka i pozdrowiła go symbolem Bezimiennego.
Na to odpowiedział Sytr tym samym gestem,opuszczając kryjówkę Opiry.
I teraz swoje kroki kierował w kierunku gabinetu Władcy Zielarzy Złych.

sobota, 13 lipca 2013

Rozdział 31 Sprytny plan



Nagle całe pomieszczenie laboratoryjne wirowało w oczach starego alchemika,zaczął szukać jakiegoś oparcia, aby nie upaść na podłogę i niczego nie stłuc. To by wywołało chwilowy huk, a na to nie chciał w tej chwili sobie pozwolić. Gdy tak znalazł stare poręcze krzesła przed jego oczami pojawiła się pewna scena,która rozegrała się tuż przed śmiercią jego żony Sary.

-Mówiłam Ci wiele razy, nie ucz naszej córki nauk alchemicznych! To się źle skończy, nie rozumiesz tego?!
-Saro uspokój się. Wiesz zarówno dobrze iż Mina jest doskonałą osobą,która szybko się uczy, a na dodatek jest naszą jedyną nadzieją.
-Co chcesz przez to powiedzieć?! Śmieć mi teraz wypomnieć,że nie dałam Ci syna,którego tak bardzo pragnąłeś? - zapytała oburzona małżonka
-Nic takiego nie powiedziałem,ale też i widzisz że ktoś dalej musi naszą historię, naszą wiedzę posuwać naprzód.
-Ja nie pozwolę aby Mina bawiła się w twoim laboratorium!
-Sara, o nie wiesz jaka jest nasza córa zdolna. Wszystko odziedziczy po mnie, po mojej śmierci-powiedział poważnie Ted spoglądając na małe dzieło jego drogocennej córeczki.
Sara widząc jak mąż jest dumny z Miny, wybuchła jeszcze bardziej. Porwała tą pamiątkę, puściła na podłogę i zaczęła po niej deptać, patrząc agresywnie na Teda i zaczęła mówić nie wyraźnie:
-Ja...widzę...wiele...eele...rzeczy przed Wami....Naszej córce grozi niebezpieczeństwo. Nie pozwolę....poz...-nagle zrobiła się cała purpurowa ,gałki oczne zrobiły się szerokie, po policzkach spływały desperackie łzy. Próbowała złapać powietrze, ale opary z dzieła córki zaczęły wtłaczać się do ciała małej kobiety.
Ted widząc sytuacje zabrał szybko swoją żonę na świeże górskie powietrze,próbował ją uratować,ale pomoc przyszła o wiele,wiele za późno. Ucałował ją w sine usta;już chłodne oraz blade dłonie. Zamknął otwarte oczy swej żony.I zaczął płakać nad swym marnym losem.

Tedowi te wspomnienie nie często powracały. We śnie widział Sarę,która się do niego tajemniczo uśmiechała,ale w jej oczach wyczytać się mogło jakiś niepokój.
Wiedział już teraz co to znaczy. Niepokój o ich małą córeczkę.
Tak sie rozwinęła po śmierci swej ukochanej matki. Bez przerwy była laboratorium. Z początku Ted zakazał jej tam przebywać, ale Mina była stosunkowo mądra i wiedziała gdzie ojciec chowa klucze do pomieszczenia albo chowała się w dużym jak dla niej kąciku. Później Ted widział,że coś nowego w swej gablotce się znajduje, natychmiast to podziwiał i cieszył się sukcesów Miny.
Tak więc Mina rosła i doświadczała się czegoś nowego i nowego. Potrafiła zadawać od małego trudne pytania jak dla niej zbyt dorosłe, ciekawość tak rosła u niej do tego stopnia,aż sama zaczęła tworzyć i tworzyć bez fachowego oka swego taty.

A teraz Ted widząc te czarne płatki i ten proch już wiedział, że szykuje się coś niedobrego. Postanowił teraz, od tej chwili, iż nie pozwoli aby nikt nie tknął jego skarbu. Jego zadanie będzie polegało na ochronnie tego małego stworzenia ludzkiego czyli ochrona nad Miną.

Bez wahania wyszedł z laboratorium, zamknął je na cztery spusty i upewniając że nikogo nie ma w pobliżu, zabrał swój stary płaszcz, swą laskę i wyszedł z swej posiadłości. Nie zostawiając nikomu żadnej wiadomości gdzie przebywa. Szybkim krokiem wychodził z pasma górskiego uważając na strzel iny i śliskie kamienie. Potem gdy już pojawiła się zielona trawa śmiało ruszył przed siebie za jakieś 300 m skręcił w lewo. Był tam porośnięty gęsty bluszcz. Ted zaczął macać roślinkę w końcu znalazł dębowe drzwi zaczął nieporadnie odsłaniać roślinę.
Coś mu się jedna nie zgadzało i stanął jak wryty. Na drzwiach widniało czyjeś oblicze
miało zamknięte oczy, ale po chwili się otworzyły ukazując gałki bez źrenic.
Alchemikowi serce zaczęło bić jak szalone, odwrócił się i chciał uciec.
Niestety nie powiodło mu się to przed nim stanęli podopieczni Bezimiennego,odsłaniając mu drogę, ich twarze były ukryte pod maskami. Ted spoglądał na nim jak ogłupiały zobaczył jakąś postać z tyłu od tego kręgu, miała wybrzuszenie niezbyt widoczne jakby popatrzyć na pierwszy zrzut oka. Też miała maskę lecz jej włosy wirowały na wietrze czarne niczym smoła.
Jeden z nich wyszedł z kręgu i ukazał mu pewien gest. Alchemik natychmiast się odwrócił drzwi były otwarte; reszta popychała go do środka mimo że miał opory, ale był w tej sytuacji sam jak palec, nie mógł walczyć.Jego głowie przychodziło to samo zdanie:"Wpadłem w pułapkę".

Gdy tak Ted i reszta podopiecznych znalazła się w środku, Sytr stanął za drzwiami pilnując.
Gdy tak chwilę stał zauważył czyjąś obecność, czyiś rudawy czubek głowy wystawał za krzaków.Uśmiechnął się w duchu i żwawo ruszył ku niej.
Kate nagle widząc zagrożenie pragnęła uciec ,ale w tej chwili jej sukienka na wszystkie kierunki była wplatana beznadziejną kryjówkę. Zanim się rozpętała z tego rozgałęzienia krzaka, stanął przed nią ten człowiek z maską. Unieruchomił jej rękę i wstrzyknął do niej pewną zawartość płynu. Po pięciu sekundach opadła na ramiona porywacza.

Bezimienny wychodził z Tedem skutego żelazny łańcuchu, za nimi szli cała rzesza podopiecznych.Sytr zawołał swego Pana i wyjaśnił że ta kobieta chowała się i zapewne wszystko widziała. Pan wyjawił mu się usuną zaraz jej pamięć z tego wydarzenia. Sytr oburzony prosił go, aby zabrali ją ze sobą zasługuje przecież na nagrodę, a jeden dzień spędzony z tą dziewczyną będzie dobrą zapłatą,a potem mogą usunąć jej chwilowo pamięć. Bezimienny popatrzył na wielebnego ucznia i wyczytał że widział tą dziewczynę już wcześniej. Zauważył wcześniej to co sam przeżywał kiedyś bowiem dawno temu. Nie pewnie się zgodził. Powiedział tylko że sam ruszy do siedziby bo on nie chce brać tej dzikiej kobiety w obecności Teda.

Więc Sytr sam ruszył z kobietą, wziął ją pod ramię i tak niósł. Nie miał przecież żadnego transportu w tej chwili, musiał czekać na Riska.
Zaczął rozmyślać, wiedział że ten plan był skuteczny to on większość roboty zrobił i czuł się przez to jakiś sposób wyjątkowy. Oktavia chciała ruszyć z nimi co w sumie nie dziwiło innych. Każdy chciał wziąć udział w tym przedsięwzięciu już dawno nie czuli takiej satysfakcji. Tylko Murder się nie pojawiła dalej przebywała w pomieszczeniu, w którym występowało rażące światło. A ona z początku pluła, szydziła, walczyła ze ścianami. Biła się głową o podłogę,ale teraz powoli złagodniała.
Sytr pamiętał kiedy przybyła ta dziwna osoba zapukała do siedziby otworzył jej sługa i poprowadził ją do Władcy zielarzy złych. Dziewczyna uczyniła kilka kroków dalej i czekała na Bezimiennego gdy przybył nie odzywała się wcale. W sumie praktycznie nic nie mówiła tylko uśmiechała się szyderczo i pokazała Władcy swe martwe dzieła na jego biurku. Wtedy się nie wściekł i pozwolił jej zostać. Wszyscy nie mieli pojęcia dlaczego. Ale coś się w tym tkwiło.

Nagle Kate się obudziła. Z początku nie orientowała się w jakiej sytuacji się znajduje. Potem przyszła pamięć zaczęła się wić, kopać nogami brzuch porywacza. Sytr nie miał maski ale nie pozwolił jej na obejrzenie jego twarzy. Ścisnął ją mocniej tak że zawiła z bólu i na odchodne zaczęła go gryźć w jego bark.Gdy tylko się pojawiły strumyki krwi w tym miejscu była zadowolona, lecz to nie pomogło by wyjść z tej trudnej opresji jaka miała się za niedługo stoczyć.

środa, 3 lipca 2013

Rozdział 30 Jedyne ogniwo


Pilna informacja! Nastąpił przełom śledztwie związanym z naszym wiernym alchemikiem,który zginął śmiercią tragiczną, zamordowano go i obrabowano własnej posiadłości Wilderness Silence. Człowiek ten wyniku sekcji zwłok miał uniesione wysoko ręce do góry, jego prawa noga była unieruchomiona i zawiązana grubym łańcuchem co świadczą o tym ślady siniaków i zadrapań. Nie było szans na ucieczkę jak twierdzi policja dochodzeniowa.Lekarz medycyny sądowej ustalił również że ś.p Leon wykrwawił się przez zadanie śmiertelnego ciosu sztyletem prosto w klatkę piersiową. Mięsień sercowy uległ całkowitemu zniszczeniu.Dowiedzieliśmy się również i zgodzono abyśmy to opublikowali strzegąc innych alchemików przed tym znakiem! Znaleziono w zębach zmarłego małą czarną różę z szklanymi kolcami. To niespotykane zjawisko, wiadomo również że sprawca chciał, abyśmy znaleźli jego wizytówkę.A więc Ostrzegam was Alchemicy ! Jak coś takiego spotkacie od razu dzwońcie pod numer redakcji 3773X3 bądź skontaktujcie się z pobliską policją!
Redaktor naczelny: Michaelo Fring

-Ładnie się porobiło u nas. Tragedia nasz najlepszy kompan. A tyle mógł wynaleźć był przecież na dobrej drodze. Był taki drobiazgowy, chciał wszystko zrobić od A do Z. Nie spiesząc się- wspominał Ted.
-Widzisz mój Drogi taki los spotka każdego, nie łam się. My po prostu musimy zrobić wszystko aby nic takiego się nie powtórzyło. -powiedział Juliusz i poklepał przyjacielsko w ramię towarzysza.
-Juliuszu martwię się, och martwię. Myślę że to Bezimienny ,ale ta róża? Skąd się wzięła przecież wróg nigdy nie pokazuje swoich wskazówek. A jeśli to On to co w szuka u nas? Dlaczego nas lęka. Złe czasy dla nas nastały, o złe...
-Ja też zastanawiam się nad tym kto za tym stoi. A może to sprzymierzeńcy Bezimiennego , jego kompania?
-Byliby tacy roztropni, mój przyjacielu?
-Raz Oktavia o mało co nie została by przez nas schwytana. Myślę czasami że nie raz robią chwiejne kroki i nie często upadają,ale jednak im się to zdarza.
-A masz czasem wątpliwości że ktoś jeszcze za tym idzie? Ktoś jeszcze nas nurtuje?
-Tedzie nawet o tym nie myśl i tak mamy spore zamieszanie z naszym wspólnym wrogiem.

Nagle obaj umilkli i każdy pogrążył się własnych myślach.

Gdy tak spokojnie siedzieli w pomieszczeniu w gabinecie nie spostrzegli że od kilku tygodni wypatruje ich nie kto inny jak Sytr. Nie było mu łatwo na początku usunąć tej przeklętej blokady. Poranił się wtedy nie na żarty, miał złamane kilka żeber,wiele razy uderzył się mocno głowę o ścianę skalistej góry. To dobrze że nie miał poważnego wstrząsu, ani nic groźnego. W końcu dzięki pomocy Bezimiennego uporał się tak skomplikowaną blokadą. Fakt faktem że nie mógł podejść bliższej i szpiegować Teda na wyciągniecie ręki, ale te kilkanaście metrów nie było takie złe. I tak miał wspaniałe widoki. A jego latarka Zblix bardzo genialnie się sprawowała jak na te lata. Zauważył że Ted nie był sam, ale nie mógł ustalić kto jeszcze był.
Widział codziennie jak rudowłosa piękność gania do źródła i pobiera wodę, albo jak gimnastykuje się. Raz dostrzegł jak dziewczyna jakby patrzyła ponad jego głową i szybciutko wróciła do ogromnej skały. Serce mu zabiło stosunkowo za szybko myślał, że już jest po nim.Oto dziewczyna go odkryła. Przeczekał całą noc w ukryciu,ale nic się nie wydarzyło.
Dziewczyna była jak dzika kotka. Chciałby ją zobaczyć jeszcze raz, ale nie dane mu to było.
Zaczął szpiegować. Zauważył że Ted wspaniale się kalkuluje na tą robotę. Ma jakby swój czar, inteligencję, wprawę i był taki doświadczony.
Widział wiele razy jak w swoim laboratorium coś majsterkuje i jak wiadomo odnosił sukcesy. Był taki dumny z siebie, patrzył pieszczotliwie na to co stworzył.

Wiadomo było to że Murder nie spisała jak sie należy jej instynkt był stosunkowo za silny i gdy zauważyła swoja wyznaczoną osobę stanęła przed nim pokazując swoje drapieżne ząbki. Dracon zemdlał od razu. Zielarka okrucieństwa nie na żarty sie wystraszyła i tylko opuściła mu trochę krwi , nie zamordowała go. Odstawiła go do domu i wróciła do Bezimiennego z informacją co uczyniła.
Władca zielarzy złych był wtedy wściekły i za karę zakazał jej sztuczek z zwierzętami jakie zostały u niej siedzibie. Murder wtedy zaczęła go wyklinać, Bezimienny uderzył ją mocno i solidnie. Zielarkę zebrano trzech potężnych zielarzy i wywlekli do osobnego pomieszczenia w którym było rażące światło po to,aby zmieniła swoje nastawienie.

Więc sprawa Dracona była uzasadniona, słabeusz nic nie potrafi zrobić niczego solidnie.

Opira wtedy była zafascynowana Henrykiem jego miłość i oddanie do Dominika było takie fantastyczne i takie inne.
Dziewczyna dowiedziała się od mieszkańców że Henry wykorzystuje Dominika wcale mu nie zależy na nim tylko liczy się dla niego sława oraz pieniądze. Inni mówili że przywłaszczył sukcesy Dominika jako swoje własne, a co na to poszkodowany? On nie pamięta aby coś odnosił wielkiego nie był sławny stosunkowo teraz nie,ale może kiedyś jak coś wielkiego osiągnie.
Opira więc przekazała pogłoski Bezimiennemu. On odpowiedział jej że w każdej pogłosce jest źdźbło prawdy i aby nie zawracać sobie nimi głowy. Bo jeden żyje na rachunek tego drugiego, a drugi godzi się aby ten pierwszy tak go traktował.Po prostu nie dorośli do samodzielności i gotowości.
Tak więc wszyscy w pełnym oczekiwaniu czekali na wiadomości od Sytra. Nawet sam Władca pomógł mu aby zbliżył się do śledzącego. Gdy tak doczekali się raportu radość i żwawa zapanowała w posiadłości Bezimiennego. Wszyscy hucznie się bawili. Jeszcze tylko Sytr musiał wypełnić coś jeszcze i mógł spokojnie wracać oraz wylizać się ze swoich ciężkich rań.

Ted po rozmowie z przyjacielem poszedł do swojego laboratorium tam się czuł bezpiecznie. Gdy otworzył drzwi i podszedł do okna zauważył na parapecie czarne płatki róży gdy tylko wziął je na rękę zamieniły się w proch. Jego oczy zrobiły się od razu szkliste, a ręka niemiłosiernie zadrżała.