Nadeszła sroga zima, korony drzew
nie posiadały swoich drogocennych, niepowtarzalnych i bogato ubarwionych liści. Jedynie
dysponowały dużą pokrywą śnieżną, które swoim ciężarem obciążały drzewa. Jednakże
w innej części lasu świerki miały swoją moc o tej porze roku. Zawierucha
śnieżna trwała już kilka dni. Każdy kto ośmielił się przejść choć niewielki kawałek
drogi, zima powitała go swoim mroźnym dotykiem ust.
Nikt tak dobrze regionu mroźnego
lasu nie znał, nikt nawet nie myślał aby nawet iść aż w głąb gąszczu lasu.
Mieszkańcy bali się tego miejsca, matki nie puszczały swoich pociech do tego
zakazanego przez wszystkich punktu. Starsi powiadają, że o każdej później porze
widzą na skraju lasu wysokiego strażnika, o białych włosach ze srebrzystą
włócznią, a księżyc delikatnie muskał jego poświatę. On tam stoi zaledwie
chwile, ale u każdego budzi strach, niepokój, drętwienie, a niekiedy paraliż
całego ciała i niemożność poruszania ani jednym członkiem o parę centymetrów
dalej. Każdy kto usłyszał jego prawdziwe imię przerywa rozmowę i na długi czas
stoi w milczeniu, całkowitym bezruchu.
O Furionie krążą rozmaite
legendy. Jeden, odważny starzec o smutnych oczach siedzący po środku sali z
rzeszą innych mieszkańców, którzy zebrali się w domu Toma zaczął opowiadać
opowieści o jakże tajemniczym strażniku leśnego skwierku.
Pamiętnym czasem nawet nie zliczyć każdy może jaka data wtedy to była,
pojawiło się pewne stworzenie ni to człowiek ni to jakaś zjawa. Nie straszyła
pobliskich mieszkańców, którzy osiedli się niedaleko lasu, lecz też nie pozwala
nikomu zbliżyć się do swojego terytorium. Byli niegdyś śmiałkowie, którzy nie
słuchali ostrzeżeń tylko dla sławy i dla zabawy ruszali jeden po drugim w głąb
lasu, lecz słuch o nich zaginął. Nawet syn pastora, który zakładając się z
rówieśnikami poszedł w tamto miejsce. Był jednak sprytniejszy, był bardziej
przygotowany, wziął ze sobą mosiężny nóż, który pastor trzymał w swojej
drogocennej gablotce i z innymi pamiątkami po datkach mieszkańców Pendro. Zabrał również stary sznurek, aby tak jak w labiryncie powrócić do domu. Mijały dni…tygodnie...
pastor po stracie syna ruszył poszukiwaniu swego jedynego potomka. W dzień i w noc trwały przeczesywanie terenu,
ale nikt nawet wtedy nie zbliżył się aż w głąb lasu, szukali tylko po
obrzeżach. Po kilku długich dniach sam Pastor znalazł coś czego nikt nie chciałby
widzieć. Znalazł kawałek sznurka, a na samym jego środku był kawałek koszuli
jego syna oraz krzyż poplamioną krwią jego jedynego dziecka. Wtedy rozpaczy
Pastor zaczął coraz więcej pić aż popadł w letarg. Od tamtego czasu co chwila,
co wieczór pojawia się ON, aby przypomnieć każdemu kto jest Panem leśnego
miejsca.
Wszyscy potakiwali głową w
kierunku Jacka, wiedzieli że tak jest, ale najgorzej gdy pojawia się pełnia,
wtedy sylwetka „Strażnika” jest wyraźniejsza i coraz straszniejsza. Jack
popatrzył na blade twarze i smętne oczy każdego zebranych. Dzieci przytulały
się do siebie w kącie, ale z ożywieniem i podekscytowaniem jakże również strachem
chciały słyszeć dalszą historię o tym przybyszu znikąd.
Moja babka świętej pamięci pewnej śnieżnej nocy taka jak teraz...- wskazał Jack swoją ręką okno, wszyscy oderwali wzrok od rozmówcy i
popatrzyli w tamto miejsce, które wskazał.. Po pewnej chwili suchym głosem
przemówił dalej starzec:
Pamiętam że tylko wtedy zaczęła mi snuć opowieść o tym jasnowłosym
strażniku….
Dolina Pendro wcześniej była miasteczkiem żwawym, rozrywkowym,
transportowym po prostu tętniło tu życie, w momencie pojawienia się dwóch istot
wszystko dramatycznie się zmieniło. Ludzie Ci którzy mogli pouciekali do innych
miast, a niektórzy zostali bo tutaj widzieli swoją egzystencje niezależnie od
tego co się wydarzy. I my tu jesteśmy, ale On jest tylko sam, póki jest sam
jesteśmy bezpieczni. Gdy oni są razem w ramię w ramie pojawia się wyłącznie
blady strach…
Dzieci coraz bardziej
zaciekawione podeszli bliżej starca by usłyszeć jak najwięcej, gdyż to była ich
jedyna szansa, jedyna opowieść, która za kilka chwil może nie być już istotna.
Pojawili
się znikąd, nie byli tacy mali, ale nie byli też już całkowicie dorośli. Żyli
na odludziu z daleka od mieszkańców. Matka ich zmarła przy porodzie. W swojej młodości została bardzo ukarana przez
pewną cygankę, której nie pomogła, a wręcz ją prawie zabiła. Ona zaś zesłała jej tyle
nieszczęścia, a potem było już tylko piekło. Chłopcy żyli sami, z początku
zajmowała się nimi ta cyganka, której wywróciła życie tej dziewczyny do góry
nogami. Bliźniacy byli jak z krwi i kości, lecz nie tacy do siebie podobni,
bliźniacy dwujajowi. Jeden miał czarne, bujne włosy jak smoła, oczy złotowrogie,
groźne, nieprzyjemne… jakby czarne tak jak studnia bez dna. On pojawił się jako
pierwszy na świecie, ale nikt nie znał jego prawdziwego imienia. Sama cyganka
tego nie wyjawiła, a przemawiała do niego tak jakoś nijako. Drugi chłopak był całkowicie odmienny od tego
poprzedniego miał jasne włosy wręcz białe, jasne oczy, jasną karnację, On zaś dostał imię Furion- te imię zdążyła
wyjawić Matka chłopców zanim wyzionęła ducha. Mijały lata i bliźniacy sami o
siebie dbali, kradli majątki, jedzenie mieszkańców z domostw czy też na targach
miejskich. Niekiedy sam Furion polował, a ten drugi no cóż czarował, narobił
tyle przykrości u poniektórych mieszkańców, że nikt nie był w stanie się z tym
pozbierać. Raz podpalił pewien dom Sigmy za to że tamta zwróciła mu uwagę, on
wtedy popatrzył na nią swym pustym i głębokim spojrzeniem, a wtedy pojawił się
ogień, dym, widok walającej się chałupy jak domek z kart. Najbardziej
bliźniacy upodobali sobie las, nie pojawiali się już od dłuższego czasu tak
blisko ludzi. Niektórzy powiadają że działy się tam takie różne dziwne rzeczy,
że niekiedy dobrze że natura nie posiada głosu człowieczego.
Razu pewnego pojawił się kiedyś niesamowity zamęt w samym środku lasu.
Słychać było wybuchy, krzyki lecz nie takie ludzkie to było coś o wiele
gorszego. Wtedy zebrali się starsi mieszkańcy na samym środku rynku gdzie mieli
całkowity widok na ten ponury las, który odbijał się różnymi światłami i
dźwiękami. Bezimienny tak go nazwali mieszkańcy wybiegł z tego lasu rzucając
smugę piorunu za siebie, Furion oszalały ze złości zaczął bronić swojego
miejsca. Bronił swoją włócznią przed atakami brata, sam posyłał mu sygnały by
się opanował. Po pewnym czasie Bezimienny popadł w nicość, jedynie słychać było
jak echo groźbę: „Ja tu kiedyś wrócę i zabiorę to co jest moje”. Furion po
pewnym czasie się opanował i wrócił do lasu, lecz wcześniej przykrył księżyc
chmurami dając znak by Ci, którzy obserwowali owe wydarzenie powrócili do
domostw i strzegli się. Po kilku dniach
było trochę bezpieczniej lecz już wtedy każdy wiedział że do lasu nie ma
dojścia. Nikt nie wie gdzie podział się jego brat, inni powiadają że stał się
tym złym zielarzem historii i posiadał absolutną władzę nad każdym...
Nagle wszyscy się zerwali, usłyszeli
coraz wyraźniej że coś się niepokojącego dzieje na dworze… Psy zaczęły szczekać
i wyć jak przerażone. Wszyscy młodsi jak i starsi mężczyźni chwytali to co mieli pod ręką od przyrządów
rolnych aż po wszelką bron myśliwską. Wyjrzeli przed domostwo, matki dziećmi
zostały w domu, szybko porozbijały okna deskami, drzwi zablokowały na cztery
spusty. Nastała cisza złotowroga, a za niedługą chwilę jak grzmotem było
słychać tysiące kopyt potężnych Risków.
Gdy już pojawiali się coraz bliżej populacja ludności doliny Pendro spostrzegła
zakapturzone postacie na grzbietach tych stworzeń. Pędzili galopem prosto na
zebranych mieszkańców miasta. W rękach każdy posiadał pochodnie, które języczki
ognia wierciły się dookoła kija. Wspólnota z niedowierzaniem wpatrywała się na to co się dzieje, każdy ustawił się na swoim
wyznaczonym przez instynkt miejscu. Tamci już byli coraz bliżej i bliżej,
niektórzy po rozdzieli się, zaczęli palić chałupy jeden po drugim i coraz
bliżej posuwali się do przodu. Lud wiedział że nie są w stanie wygrać z
przeciwnikiem, ale póki trwają, póki tu są będą walczyć do ostatku krwi, dopóty
ostatnia kropla krwi popłynie w zapomnieniu. Najeźdźcy byli tak blisko…. nagle
ujrzeli jak zza drzew wyłania się srebrzysta postać, natychmiast połowa z nich
ruszyła prosto przez las. A reszta została , aby zebrać plony tych mieszkańców.
Ludność walczyła dzielnie tak jak zamierzała, bronili kościoła jak i ostatniej
chałupy, gdzie jeszcze tam była niewielka cześć kobiet z dziećmi. Po niecałym
kwadransie do przeciwników wrócili reszta załogi. Na grzbiecie jednego Riska
znajdowała się postać Furiona brutalnie pobita. Las zaczął płonąć jak ta ostatnia
pochodnia, która została celnie zrzucona na ostatni dom.. Jeszcze mieszkańcy
próbowali walczyć o swoje, lecz ich marzenia całkowicie zostały porzucone. Ich
oczy już nie zobaczyły blasku słońca, który teraz powoli wyłaniał się budząc
każdego swoim promykiem.
-Jedźmy już! Zadanie zostało wykonane,
mamy to co chcieliśmy. Mamy tego, który nasz Mistrz chciał widzieć.
I ruszyli przed siebie, a słońce coraz
wyżej i wyżej się unosiło na niebie ukazując nieprzyjemny widok: potoku krwi, spalonych
szczątek majątków, ludzi oraz zgliszcza tajemniczego lasu.
Luiza wierciła się po łóżku raz
jedną, następnie drugą stronę. Znów nie mogła się obudzić, znów te przerażające
sny z których nie tak łatwo jest powrócić do realnego świata. Sceny marzenia
sennego pojawiały się i rozmazywały. Jednak jedna została na dużej by
przypomnieć jej że nie jest taka wyjątkowa jak uważa. Nie jest wybrańcem…
Luiza szła ciemnym korytarzem nie mogąc znaleźć żadnego wyjścia, tylko gołe
ściany, zbyt blisko rozmieszczone. Maszerowała dalej przed siebie, serce jej
waliło jak młotem. Chciała biec lecz nie mogła musiała tylko kroczyć, poznawać każdą
strukturę, mimo iż każdy krok sprawiał
jej ból. Raz uczucie kłucia, po jakim czasie jakby kroczyła po rozżalonych
kamieniach, a za chwilę czuła że brnie po lodowatej wodzie. Wiedziała
doskonale, że nie może stanąć w miejscu. Czuła samą sobą że jest obserwowana,
nawet dostrzegała jak po ścianach pojawiają
się żółtawe oczy pełne nienawiści, zaczęła wtedy krzyczeć ze strachu. Po jej nogach
wiły się jakieś plącze, a może to były węże… nie miała całkowicie pojęcia co to.
Znów krzykła: „NIE! NIE! Nie weźmiesz mnie tak łatwo ty cholerny potworze!”.
Usłyszała szyderczy śmiech, który odbijał się od ścian.
Coraz mocniej wiły się te plącze docierając już do kolan i nawet dochodząc
do jej ud, bioder.
-NIE! NIE! To tylko sen! Walka nasza się jeszcze nie zaczęła!
Rozległ się potężny głos
- O tutaj się mylisz dziecinko, walka zaczęła się w momencie kiedy się
urodziłaś. Jesteś tu uwięziona. Jednakże pewnie odczuwasz że pewne moce Ci się
uaktywniają? – po tych słowach Bezimienny zaczął się śmiać coraz głośniej. Po
chwili się uspokoił i przemówił znów- Te Twoje nędzne moce są jak krople w morzu
zbyt małe by mnie pokonać. Nasza walka nie będzie taką potyczką o jakiej
myślałem, o jakiej zielarze dobrzy na to liczą. Ba! Nawet nie zmęczę się tak
bardzo… załatwię to tak szybko, jak to było przypadku Twoich rodziców. Co
Luizo, tęsknisz za nimi?
Nagle dziewczyna się obudziła ze
snu była cała mokra od potu. Bezimienny miał jedną racje, tęskniła za
rodzicami. Zadał jej cios, cios dla jej duszy. Krople łez zaczęły płynąć po jej
policzkach, zaczęła coraz głośniej szlochać…. Łzy krople krwi duszy.
Po kilkunastu godzinach Furion
odzyskiwał przytomność, nie pamiętał co się wydarzyło w tamtym czasie. Jedynie
coś mu świtało iż dolina Pendro została zaatakowana przez nieznanych napastników.
Otworzył szeroko oczy próbując w tym słabym świetle dostrzec szczegóły, by
wywnioskować gdzie w tym momencie się znajduje. Powoli wstawał podpierając się ściany
i w tej o to chwili dostrzegł kogoś w kącie. Kogoś, który uśmiechał się do
niego szyderczo.
-A więc to Ty, powróciłeś…..