piątek, 6 października 2017

Rozdział 41 Furion





Nadeszła sroga zima, korony drzew nie posiadały swoich drogocennych, niepowtarzalnych i bogato ubarwionych liści. Jedynie dysponowały dużą pokrywą śnieżną, które swoim ciężarem obciążały drzewa. Jednakże w innej części lasu świerki miały swoją moc o tej porze roku. Zawierucha śnieżna trwała już kilka dni. Każdy kto ośmielił się przejść choć niewielki kawałek drogi, zima powitała go swoim mroźnym dotykiem ust.
Nikt tak dobrze regionu mroźnego lasu nie znał, nikt nawet nie myślał aby nawet iść aż w głąb gąszczu lasu. Mieszkańcy bali się tego miejsca, matki nie puszczały swoich pociech do tego zakazanego przez wszystkich punktu. Starsi powiadają, że o każdej później porze widzą na skraju lasu wysokiego strażnika, o białych włosach ze srebrzystą włócznią, a księżyc delikatnie muskał jego poświatę. On tam stoi zaledwie chwile, ale u każdego budzi strach, niepokój, drętwienie, a niekiedy paraliż całego ciała i niemożność poruszania ani jednym członkiem o parę centymetrów dalej. Każdy kto usłyszał jego prawdziwe imię przerywa rozmowę i na długi czas stoi w milczeniu, całkowitym  bezruchu.
O Furionie krążą rozmaite legendy. Jeden, odważny starzec o smutnych oczach siedzący po środku sali z rzeszą innych mieszkańców, którzy zebrali się w domu Toma zaczął opowiadać opowieści o jakże tajemniczym strażniku leśnego skwierku.

Pamiętnym czasem nawet nie zliczyć każdy może jaka data wtedy to była, pojawiło się pewne stworzenie ni to człowiek ni to jakaś zjawa. Nie straszyła pobliskich mieszkańców, którzy osiedli się niedaleko lasu, lecz też nie pozwala nikomu zbliżyć się do swojego terytorium. Byli niegdyś śmiałkowie, którzy nie słuchali ostrzeżeń tylko dla sławy i dla zabawy ruszali jeden po drugim w głąb lasu, lecz słuch o nich zaginął. Nawet syn pastora, który zakładając się z rówieśnikami poszedł w tamto miejsce. Był jednak sprytniejszy, był bardziej przygotowany, wziął ze sobą mosiężny nóż, który pastor trzymał w swojej drogocennej gablotce i z innymi pamiątkami po datkach mieszkańców Pendro. Zabrał również stary sznurek, aby tak jak w labiryncie powrócić do domu. Mijały dni…tygodnie... pastor po stracie syna ruszył poszukiwaniu swego jedynego potomka. W  dzień i w noc trwały przeczesywanie terenu, ale nikt nawet wtedy nie zbliżył się aż w głąb lasu, szukali tylko po obrzeżach. Po kilku długich dniach sam Pastor znalazł coś czego nikt nie chciałby widzieć. Znalazł kawałek sznurka, a na samym jego środku był kawałek koszuli jego syna oraz krzyż poplamioną krwią jego jedynego dziecka. Wtedy rozpaczy Pastor zaczął coraz więcej pić aż popadł w letarg. Od tamtego czasu co chwila, co wieczór pojawia się ON, aby przypomnieć każdemu kto jest Panem leśnego miejsca. 

Wszyscy potakiwali głową w kierunku Jacka, wiedzieli że tak jest, ale najgorzej gdy pojawia się pełnia, wtedy sylwetka „Strażnika” jest wyraźniejsza i coraz straszniejsza. Jack popatrzył na blade twarze i smętne oczy każdego zebranych. Dzieci przytulały się do siebie w kącie, ale z ożywieniem i podekscytowaniem jakże również strachem chciały słyszeć dalszą historię o tym przybyszu znikąd.

Moja babka świętej pamięci pewnej śnieżnej nocy taka jak teraz...- wskazał Jack swoją ręką okno, wszyscy oderwali wzrok od rozmówcy i popatrzyli w tamto miejsce, które wskazał.. Po pewnej chwili suchym głosem przemówił dalej starzec: 

Pamiętam że tylko wtedy zaczęła mi snuć opowieść o tym jasnowłosym strażniku….
Dolina Pendro wcześniej była miasteczkiem żwawym, rozrywkowym, transportowym po prostu tętniło tu życie, w momencie pojawienia się dwóch istot wszystko dramatycznie się zmieniło. Ludzie Ci którzy mogli pouciekali do innych miast, a niektórzy zostali bo tutaj widzieli swoją egzystencje niezależnie od tego co się wydarzy. I my tu jesteśmy, ale On jest tylko sam, póki jest sam jesteśmy bezpieczni. Gdy oni są razem w ramię w ramie pojawia się wyłącznie blady strach…

Dzieci coraz bardziej zaciekawione podeszli bliżej starca by usłyszeć jak najwięcej, gdyż to była ich jedyna szansa, jedyna opowieść, która za kilka chwil może nie być już istotna.

 Pojawili się znikąd, nie byli tacy mali, ale nie byli też już całkowicie dorośli. Żyli na odludziu z daleka od mieszkańców. Matka ich zmarła przy porodzie. W  swojej młodości została bardzo ukarana przez pewną cygankę, której nie pomogła, a wręcz ją prawie zabiła. Ona zaś zesłała jej tyle nieszczęścia, a potem było już tylko piekło. Chłopcy żyli sami, z początku zajmowała się nimi ta cyganka, której wywróciła życie tej dziewczyny do góry nogami. Bliźniacy byli jak z krwi i kości, lecz nie tacy do siebie podobni, bliźniacy dwujajowi. Jeden miał czarne, bujne włosy jak smoła, oczy złotowrogie, groźne, nieprzyjemne… jakby czarne tak jak studnia bez dna. On pojawił się jako pierwszy na świecie, ale nikt nie znał jego prawdziwego imienia. Sama cyganka tego nie wyjawiła, a przemawiała do niego tak jakoś nijako.  Drugi chłopak był całkowicie odmienny od tego poprzedniego miał jasne włosy wręcz białe, jasne oczy, jasną karnację, On  zaś dostał imię Furion- te imię zdążyła wyjawić Matka chłopców zanim wyzionęła ducha. Mijały lata i bliźniacy sami o siebie dbali, kradli majątki, jedzenie mieszkańców z domostw czy też na targach miejskich. Niekiedy sam Furion polował, a ten drugi no cóż czarował, narobił tyle przykrości u poniektórych mieszkańców, że nikt nie był w stanie się z tym pozbierać. Raz podpalił pewien dom Sigmy za to że tamta zwróciła mu uwagę, on wtedy popatrzył na nią swym pustym i głębokim spojrzeniem, a wtedy pojawił się ogień, dym, widok walającej się chałupy jak domek z kart. Najbardziej bliźniacy upodobali sobie las, nie pojawiali się już od dłuższego czasu tak blisko ludzi. Niektórzy powiadają że działy się tam takie różne dziwne rzeczy, że niekiedy dobrze że natura nie posiada głosu człowieczego. 

Razu pewnego pojawił się kiedyś niesamowity zamęt w samym środku lasu. Słychać było wybuchy, krzyki lecz nie takie ludzkie to było coś o wiele gorszego. Wtedy zebrali się starsi mieszkańcy na samym środku rynku gdzie mieli całkowity widok na ten ponury las, który odbijał się różnymi światłami i dźwiękami. Bezimienny tak go nazwali mieszkańcy wybiegł z tego lasu rzucając smugę piorunu za siebie, Furion oszalały ze złości zaczął bronić swojego miejsca. Bronił swoją włócznią przed atakami brata, sam posyłał mu sygnały by się opanował. Po pewnym czasie Bezimienny popadł w nicość, jedynie słychać było jak echo groźbę: „Ja tu kiedyś wrócę i zabiorę to co jest moje”. Furion po pewnym czasie się opanował i wrócił do lasu, lecz wcześniej przykrył księżyc chmurami dając znak by Ci, którzy obserwowali owe wydarzenie powrócili do domostw i strzegli się.  Po kilku dniach było trochę bezpieczniej lecz już wtedy każdy wiedział że do lasu nie ma dojścia. Nikt nie wie gdzie podział się jego brat, inni powiadają że stał się tym złym zielarzem historii i posiadał absolutną władzę nad każdym...

Nagle wszyscy się zerwali, usłyszeli coraz wyraźniej że coś się niepokojącego dzieje na dworze… Psy zaczęły szczekać i wyć jak przerażone. Wszyscy młodsi jak i starsi mężczyźni  chwytali to co mieli pod ręką od przyrządów rolnych aż po wszelką bron myśliwską. Wyjrzeli przed domostwo, matki dziećmi zostały w domu, szybko porozbijały okna deskami, drzwi zablokowały na cztery spusty. Nastała cisza złotowroga, a za niedługą chwilę jak grzmotem było słychać tysiące kopyt  potężnych Risków. Gdy już pojawiali się coraz bliżej populacja ludności doliny Pendro spostrzegła zakapturzone postacie na grzbietach tych stworzeń. Pędzili galopem prosto na zebranych mieszkańców miasta. W rękach każdy posiadał pochodnie, które języczki ognia wierciły się dookoła kija. Wspólnota z niedowierzaniem wpatrywała się na  to co się dzieje, każdy ustawił się na swoim wyznaczonym przez instynkt miejscu. Tamci już byli coraz bliżej i bliżej, niektórzy po rozdzieli się, zaczęli palić chałupy jeden po drugim i coraz bliżej posuwali się do przodu. Lud wiedział że nie są w stanie wygrać z przeciwnikiem, ale póki trwają, póki tu są będą walczyć do ostatku krwi, dopóty ostatnia kropla krwi popłynie w zapomnieniu. Najeźdźcy byli tak blisko…. nagle ujrzeli jak zza drzew wyłania się srebrzysta postać, natychmiast połowa z nich ruszyła prosto przez las. A reszta została , aby zebrać plony tych mieszkańców. Ludność walczyła dzielnie tak jak zamierzała, bronili kościoła jak i ostatniej chałupy, gdzie jeszcze tam była niewielka cześć kobiet z dziećmi. Po niecałym kwadransie do przeciwników wrócili reszta załogi. Na grzbiecie jednego Riska znajdowała się postać Furiona brutalnie pobita. Las zaczął płonąć jak ta ostatnia pochodnia, która została celnie zrzucona na ostatni dom.. Jeszcze mieszkańcy próbowali walczyć o swoje, lecz ich marzenia całkowicie zostały porzucone. Ich oczy już nie zobaczyły blasku słońca, który teraz powoli wyłaniał się budząc każdego swoim promykiem.
-Jedźmy już! Zadanie zostało wykonane, mamy to co chcieliśmy. Mamy tego, który nasz Mistrz chciał widzieć.
I ruszyli przed siebie, a słońce coraz wyżej i wyżej się unosiło na niebie ukazując nieprzyjemny widok: potoku krwi, spalonych szczątek majątków, ludzi oraz zgliszcza tajemniczego lasu.

Luiza wierciła się po łóżku raz jedną, następnie drugą stronę. Znów nie mogła się obudzić, znów te przerażające sny z których nie tak łatwo jest powrócić do realnego świata. Sceny marzenia sennego pojawiały się i rozmazywały. Jednak jedna została na dużej by przypomnieć jej że nie jest taka wyjątkowa jak uważa. Nie jest wybrańcem…

Luiza szła ciemnym korytarzem nie mogąc znaleźć żadnego wyjścia, tylko gołe ściany, zbyt blisko rozmieszczone. Maszerowała dalej przed siebie, serce jej waliło jak młotem. Chciała biec lecz nie mogła musiała tylko kroczyć, poznawać każdą strukturę, mimo iż  każdy krok sprawiał jej ból. Raz uczucie kłucia, po jakim czasie jakby kroczyła po rozżalonych kamieniach, a za chwilę czuła że brnie po lodowatej wodzie. Wiedziała doskonale, że nie może stanąć w miejscu. Czuła samą sobą że jest obserwowana, nawet  dostrzegała jak po ścianach pojawiają się żółtawe oczy pełne nienawiści, zaczęła wtedy krzyczeć ze strachu. Po jej nogach wiły się jakieś plącze, a może to były węże… nie miała całkowicie pojęcia co to.
Znów krzykła: „NIE! NIE! Nie weźmiesz mnie tak łatwo ty cholerny potworze!”.
Usłyszała szyderczy śmiech, który odbijał się od  ścian.
Coraz mocniej wiły się te plącze docierając już do kolan i nawet dochodząc do jej ud, bioder.
-NIE! NIE! To tylko sen! Walka nasza się jeszcze nie zaczęła!
Rozległ się potężny głos
- O tutaj się mylisz dziecinko, walka zaczęła się w momencie kiedy się urodziłaś. Jesteś tu uwięziona. Jednakże pewnie odczuwasz że pewne moce Ci się uaktywniają? – po tych słowach Bezimienny zaczął się śmiać coraz głośniej. Po chwili się uspokoił i przemówił znów- Te Twoje nędzne moce są jak krople w morzu zbyt małe by mnie pokonać. Nasza walka nie będzie taką potyczką o jakiej myślałem, o jakiej zielarze dobrzy na to liczą. Ba! Nawet nie zmęczę się tak bardzo… załatwię to tak szybko, jak to było przypadku Twoich rodziców. Co Luizo, tęsknisz za nimi? 

Nagle dziewczyna się obudziła ze snu była cała mokra od potu. Bezimienny miał jedną racje, tęskniła za rodzicami. Zadał jej cios, cios dla jej duszy. Krople łez zaczęły płynąć po jej policzkach, zaczęła coraz głośniej szlochać…. Łzy krople krwi duszy.



Po kilkunastu godzinach Furion odzyskiwał przytomność, nie pamiętał co się wydarzyło w tamtym czasie. Jedynie coś mu świtało iż dolina Pendro została zaatakowana przez nieznanych napastników. Otworzył szeroko oczy próbując w tym słabym świetle dostrzec szczegóły, by wywnioskować gdzie w tym momencie się znajduje. Powoli wstawał podpierając się ściany i w tej o to chwili dostrzegł kogoś w kącie. Kogoś, który uśmiechał się do niego szyderczo.
-A więc to Ty, powróciłeś…..