poniedziałek, 12 lutego 2024

Rozdział 55 Niedowiarek

 



Bezimienny parzył na postępy swoich ludzi, wiedział, że za niedługo nastąpi ten czas. I wtedy stanie się potężniejszy i nikt go nie powstrzyma. Ma dużo planów co do swojej przyszłości. Najpierw zbuduje większe imperium, a wszyscy będą w jego małym palcu. Wiedział doskonale, że pewne pomysły poszły w łeb przez nieuwagę pozostałych. Czuł gorycz małej porażki, ale on nigdy się nie poddaje. Stanie się coraz bardziej okrutny podobny będzie do Murder. Jego adeptka Oktavia już była zaawansowanej ciąży, pogodził się, że będzie miał potomka i miał ogromną nadzieje ze to będzie syn. Powrócił do tych wcześniejszych wydarzeń w myślach, wtedy sprytnie wykorzystał swoje umiejętności manipulacji, przebiegłości. Tylko nie przemyślał, że mogą się pojawić pewne konsekwencje. Na początku jego uczennica była rozgoryczona, wściekła i zdruzgotana. Potem zagłuszyła swoje emocje i stała się obojętna. Chciała przystąpić do działań wojennych, ale cała rada odrzuciła jej pomoc. Poczuła się niepotrzebna, ale wpadła na pewien pomysł. W ukryciu przed wszystkimi uczyła początkujących nowych sztuczek przebiegłości. Bezimienny wiedział doskonale co wyrabia Oktavia po kryjomu, ale dał sobie w tym spokój. Może poczuł wyrzuty, że tak ją wcześniej wykorzystał, a może czuł do niej większą słabość niż przepuszczał? Fakt faktem, że ostatnio coraz więcej ze sobą rozmawiali. Ostatnio Oktavia mówiła o swoich wątpliwościach:

-Mój Panie, co jeśli nasze dziecko nie będzie oczekiwanym synem, a będzie córką. Wszak oczekujesz dziedzica, silnego , mężnego podobnego do Ciebie. A jak nie będzie tym kim chcesz, aby był.

Bezimienny długo milczał, bacznie obserwując dziewczynę. W ręku trzymał mały, kieszonkowy zegarek, który obracał zadziwiającym tempie.

-Chyba nie zrobisz krzywdy swojemu dziecku?- zapytała po pewnej ciszy

-Tego nie zrobię, ale możliwe, że porzucę.

Oktavia patrzyła na niego zaskoczona i zaraz zaczęła płakać rzewnych łzami. Może to hormony, a może jego słowa tak bardzo ją wtedy zraniły.

-Przestań płakać, nie ukazuj swoją słabość. Nie teraz mi oceniać co uczynię jak dzieciak się urodzi. Mamy teraz inne zadania, plany. Musimy wszystkich zmobilizować, zwerbować, wyszkolić, sprowadzić sprzęty, zaplanować starannie wszystkie działania. A dziecko może będzie kluczowe w tej sprawie. Czy będzie synem, którego pragnę czy córką to uczynimy wszystko, aby się stała podobna do nas.

- A jeśli..?

-Nie, nie odziedziczy dobroci od mojego brata czy od mej matki. To w nas są wspaniałe cechy warte zachodu. To my je spłodziliśmy i zrobimy wszystko, aby te dziecko było jak najlepsze od nas samych, zrozumiano?

- Tak jest, Panie!

- A jeszcze jedno dbaj bardziej o siebie i nie przepracuj się z nowicjuszami. Nie chce, aby coś Ci się stało. Mam i tak za dużo zmartwień.

Oktavia zamrugała oczami, wtedy poczuła w sercu, że jednak jest bliska dla Beziminnego. Uśmiechnęła się ledwo dostrzegalnie, pozdrowiła go i wyszła z pokoju. Gdy już była blisko swojej kwatery ułożyła swoje ręce na brzuchu i szepnęła kilka słów do swojego nienarodzonego jeszcze dziecka:

-Widzisz mój maleńki, ojciec nie zrobi Ci krzywdy. Na to nie pozwolę, ale będziesz taki waleczny jak on.

 

Sprawy werbowania kolejnego zielarza dobrego do ich kompanii nie przebiegła jednak po ich myśli. Byli trochę zaskoczeni postępowania Alojzego nie sądzili, że zielarz sprawiedliwości stanie się tak upartym.

-Absolutnie nie należę do Was i nigdzie się stąd nie wybieram. Jakie macie prawo do tego? Jaki paragraf do tego wpiszecie.

- Nie rozumiesz Alojzy, że mamy misję do wykonania- odparła na spokojnie Luiza

-Jaką misję, co ty kobieto do mnie gadasz? Wymyślajcie jakąś niestworzona bajeczkę o ratowaniu świata, o życiu pięknej harmonii, gdzie zawsze jest tylko dobro. Od początku dziejów życie przeplata się dobrem i złem. To my mamy wolną wolę i tworzymy swoja historię.

-Jak na człowieka zielarza ogłoszonego sprawiedliwym jesteś strasznym filozofem. –odparł sucho Ludomil.

- Zacny przybyszu, moje oczy wiele widziały, moje uszy wiele słyszały… Mam zostawić całą gospodarkę na jakąś niewiadomą? Co z moimi zwierzętami? Co z roślinami i życiem tu panującym. Ilu jeszcze macie zwerbować?

- Nie rozumiesz, że nawet jak tu zostaniesz i przegramy. To ani nie ujrzysz swojej gospodarki, ani nie usłyszysz szumu wiatru, ani nie poczujesz trawy pod stopami. Wszystko przepadnie, zostanie zniszczone, spalone, a Twoje kości będą porozrzucane na pastwę losu. Jesteś strasznym niedowiarkiem. Widziałam jak broniłeś słabszych, jak stawałeś ich obronie. Jak walczyłeś od tych najmniejszych. Jak nakarmiłeś sieroty, pomogłeś rannym zwierzętom. Wszystko robiłeś skupieniu, nie zadąłeś zapłaty. Wystarczyło Ci tylko zwykłe „dziękuje”. Czy nie chcesz usłyszeć tego pięknego, szlachetnego słowa od ocalałych . Zostawisz ich bez pomocy?

Luiza trafiła sedno, coś poruszyło się w duszy Alojzego, już się wahał. Nastała długa cisza zanim cokolwiek odparł.

-Dobrze, ale zanim do Was dołączę to najpierw muszę się zająć gospodarką zanim moja rodzina wróci.

- Kiedy to nastąpi? – zapytała Diana.

- Nie wiem, ale przygotuje dla Was miejsce, abyście mogli odpocząć. Wygód u nas nie ma, musicie się do tego przyzwyczaić. – odparł sucho Alojzy.

Dla Luizy ten chłopak nie zrobił dobrego wrażenia. Te pierwsze spotkanie nie należało do najłatwiejszych. Może dobrze, ze zostaną tutaj chwile dłużej, może lepiej się zapoznają, może zaprzyjaźnią. Nie ocenia się ludzi po okładce. To że zrobił na nich szorstkie pierwsze wrażenie go nie skreśla. Możliwe ze głębi jest miłym, ciepłym, dobrodusznym chłopcem tylko trud, znoje zrobiły grubą, wielką powłokę, w które trzeba się po prostu wbić.

Po upływie niespełna godziny mieli już swoje małe lokum dla ich trójki. Nie było tu wygody, ale przynajmniej wydawał się przytulny ten kącik. Gospodarz zawołał ich i zaprosił do stołu:

-Zapewne jesteście głodni bo tak dużej podróży, nie mam co prawda zbyt dużo, ale to już wystarczy.

Na stole gościł bochenek chleba, wiejski ser oraz mleko. Zasiedli do wspólnego posiłku, po dłuższym chwili odezwał się Alojzy w kierunku do Luizy:

- Powiedz mi, proszę ile jest osób w naszej armii.

-Łącznie ze mną jest nas siedmiu.

- I tyle osób pokona Bezimiennego i jego kompanów oraz innych zielarzy złych.

-Oczywiście, że nie. Każdy z Was będzie miał pewne zadanie i będzie musiał uzbierać swoja rzesze ludzi. Teraz szczegółów nie chce opowiadać. Wyjaśnię to wszystko jak wszystkich odnajdę, jak staniemy na czele w przygotowaniu pewnych spraw.

- Wiesz może, ile zebrał Bezimienny, znasz siłę przeciwnika? – zapytał agresywnie zielarz sprawiedliwości.

-Dowiesz się w swoim czasie Alojzy. Dlaczego teraz chcesz wszystko wiedzieć?

-Ciekawi mnie jakie mamy szanse pokonać przywódcę zielarzy złych i jego świtę. Czy polegniemy czy zwyciężymy. A może jest większe prawdopodobieństwo, że zginiemy, a Ty Luizo jedyna i wyśniona przez wszystkich sprowadzić na nas klęskę przez swoją chorą ambicję.

-Dosyć! –rykną Ludomil, uderzając pięścią w stół, tak że wszyscy podskoczyli na krzesłach.

-Dosyć! – powtórzył jeszcze raz nauczyciel zielarzy Ludomil coraz głośniej.- Dzieciaku, nie będziesz takim tonem odzywał się do swojego przywódcy. Masz ją traktować należycie, jak na gentlemana przystało. Zadajesz bardzo dużo pytań, jesteś niedowiarkiem. Jaki jest sens marnować na Ciebie czas skoro nawet nie otwierasz swojego serca. To Ty poniesiesz nasza zgubę jak będziesz się tak zachowywał . Bezimienny znajdzie bardzo szybko ukryte Twoje słabości i wykorzysta to przeciwko siebie. Zważ na to co mówię. Albo się opamiętasz, albo następnego dnia wyruszymy dalszą drogę. Dziękuje za posiłek.

Ludomił wstał, wziął swój kapelusz i wyszedł na zewnątrz zaczerpnąć świeżego powietrza po tej przykrej rozmowie. Zaczął dumać nad wcześniejszym losem armii zielarzy, a na tym. Czy młodzi ludzie nie mają pojęcia o pewnych sprawach, o honorze, poświeceniu i o walce. Wolą się chować, przeczekać i patrzeć jak inni wezmą sprawy w swoje ręce. A potem oczekują nagrody, oklasków, wiwatów. Dziwny jest ten świat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz