sobota, 13 lipca 2013

Rozdział 31 Sprytny plan



Nagle całe pomieszczenie laboratoryjne wirowało w oczach starego alchemika,zaczął szukać jakiegoś oparcia, aby nie upaść na podłogę i niczego nie stłuc. To by wywołało chwilowy huk, a na to nie chciał w tej chwili sobie pozwolić. Gdy tak znalazł stare poręcze krzesła przed jego oczami pojawiła się pewna scena,która rozegrała się tuż przed śmiercią jego żony Sary.

-Mówiłam Ci wiele razy, nie ucz naszej córki nauk alchemicznych! To się źle skończy, nie rozumiesz tego?!
-Saro uspokój się. Wiesz zarówno dobrze iż Mina jest doskonałą osobą,która szybko się uczy, a na dodatek jest naszą jedyną nadzieją.
-Co chcesz przez to powiedzieć?! Śmieć mi teraz wypomnieć,że nie dałam Ci syna,którego tak bardzo pragnąłeś? - zapytała oburzona małżonka
-Nic takiego nie powiedziałem,ale też i widzisz że ktoś dalej musi naszą historię, naszą wiedzę posuwać naprzód.
-Ja nie pozwolę aby Mina bawiła się w twoim laboratorium!
-Sara, o nie wiesz jaka jest nasza córa zdolna. Wszystko odziedziczy po mnie, po mojej śmierci-powiedział poważnie Ted spoglądając na małe dzieło jego drogocennej córeczki.
Sara widząc jak mąż jest dumny z Miny, wybuchła jeszcze bardziej. Porwała tą pamiątkę, puściła na podłogę i zaczęła po niej deptać, patrząc agresywnie na Teda i zaczęła mówić nie wyraźnie:
-Ja...widzę...wiele...eele...rzeczy przed Wami....Naszej córce grozi niebezpieczeństwo. Nie pozwolę....poz...-nagle zrobiła się cała purpurowa ,gałki oczne zrobiły się szerokie, po policzkach spływały desperackie łzy. Próbowała złapać powietrze, ale opary z dzieła córki zaczęły wtłaczać się do ciała małej kobiety.
Ted widząc sytuacje zabrał szybko swoją żonę na świeże górskie powietrze,próbował ją uratować,ale pomoc przyszła o wiele,wiele za późno. Ucałował ją w sine usta;już chłodne oraz blade dłonie. Zamknął otwarte oczy swej żony.I zaczął płakać nad swym marnym losem.

Tedowi te wspomnienie nie często powracały. We śnie widział Sarę,która się do niego tajemniczo uśmiechała,ale w jej oczach wyczytać się mogło jakiś niepokój.
Wiedział już teraz co to znaczy. Niepokój o ich małą córeczkę.
Tak sie rozwinęła po śmierci swej ukochanej matki. Bez przerwy była laboratorium. Z początku Ted zakazał jej tam przebywać, ale Mina była stosunkowo mądra i wiedziała gdzie ojciec chowa klucze do pomieszczenia albo chowała się w dużym jak dla niej kąciku. Później Ted widział,że coś nowego w swej gablotce się znajduje, natychmiast to podziwiał i cieszył się sukcesów Miny.
Tak więc Mina rosła i doświadczała się czegoś nowego i nowego. Potrafiła zadawać od małego trudne pytania jak dla niej zbyt dorosłe, ciekawość tak rosła u niej do tego stopnia,aż sama zaczęła tworzyć i tworzyć bez fachowego oka swego taty.

A teraz Ted widząc te czarne płatki i ten proch już wiedział, że szykuje się coś niedobrego. Postanowił teraz, od tej chwili, iż nie pozwoli aby nikt nie tknął jego skarbu. Jego zadanie będzie polegało na ochronnie tego małego stworzenia ludzkiego czyli ochrona nad Miną.

Bez wahania wyszedł z laboratorium, zamknął je na cztery spusty i upewniając że nikogo nie ma w pobliżu, zabrał swój stary płaszcz, swą laskę i wyszedł z swej posiadłości. Nie zostawiając nikomu żadnej wiadomości gdzie przebywa. Szybkim krokiem wychodził z pasma górskiego uważając na strzel iny i śliskie kamienie. Potem gdy już pojawiła się zielona trawa śmiało ruszył przed siebie za jakieś 300 m skręcił w lewo. Był tam porośnięty gęsty bluszcz. Ted zaczął macać roślinkę w końcu znalazł dębowe drzwi zaczął nieporadnie odsłaniać roślinę.
Coś mu się jedna nie zgadzało i stanął jak wryty. Na drzwiach widniało czyjeś oblicze
miało zamknięte oczy, ale po chwili się otworzyły ukazując gałki bez źrenic.
Alchemikowi serce zaczęło bić jak szalone, odwrócił się i chciał uciec.
Niestety nie powiodło mu się to przed nim stanęli podopieczni Bezimiennego,odsłaniając mu drogę, ich twarze były ukryte pod maskami. Ted spoglądał na nim jak ogłupiały zobaczył jakąś postać z tyłu od tego kręgu, miała wybrzuszenie niezbyt widoczne jakby popatrzyć na pierwszy zrzut oka. Też miała maskę lecz jej włosy wirowały na wietrze czarne niczym smoła.
Jeden z nich wyszedł z kręgu i ukazał mu pewien gest. Alchemik natychmiast się odwrócił drzwi były otwarte; reszta popychała go do środka mimo że miał opory, ale był w tej sytuacji sam jak palec, nie mógł walczyć.Jego głowie przychodziło to samo zdanie:"Wpadłem w pułapkę".

Gdy tak Ted i reszta podopiecznych znalazła się w środku, Sytr stanął za drzwiami pilnując.
Gdy tak chwilę stał zauważył czyjąś obecność, czyiś rudawy czubek głowy wystawał za krzaków.Uśmiechnął się w duchu i żwawo ruszył ku niej.
Kate nagle widząc zagrożenie pragnęła uciec ,ale w tej chwili jej sukienka na wszystkie kierunki była wplatana beznadziejną kryjówkę. Zanim się rozpętała z tego rozgałęzienia krzaka, stanął przed nią ten człowiek z maską. Unieruchomił jej rękę i wstrzyknął do niej pewną zawartość płynu. Po pięciu sekundach opadła na ramiona porywacza.

Bezimienny wychodził z Tedem skutego żelazny łańcuchu, za nimi szli cała rzesza podopiecznych.Sytr zawołał swego Pana i wyjaśnił że ta kobieta chowała się i zapewne wszystko widziała. Pan wyjawił mu się usuną zaraz jej pamięć z tego wydarzenia. Sytr oburzony prosił go, aby zabrali ją ze sobą zasługuje przecież na nagrodę, a jeden dzień spędzony z tą dziewczyną będzie dobrą zapłatą,a potem mogą usunąć jej chwilowo pamięć. Bezimienny popatrzył na wielebnego ucznia i wyczytał że widział tą dziewczynę już wcześniej. Zauważył wcześniej to co sam przeżywał kiedyś bowiem dawno temu. Nie pewnie się zgodził. Powiedział tylko że sam ruszy do siedziby bo on nie chce brać tej dzikiej kobiety w obecności Teda.

Więc Sytr sam ruszył z kobietą, wziął ją pod ramię i tak niósł. Nie miał przecież żadnego transportu w tej chwili, musiał czekać na Riska.
Zaczął rozmyślać, wiedział że ten plan był skuteczny to on większość roboty zrobił i czuł się przez to jakiś sposób wyjątkowy. Oktavia chciała ruszyć z nimi co w sumie nie dziwiło innych. Każdy chciał wziąć udział w tym przedsięwzięciu już dawno nie czuli takiej satysfakcji. Tylko Murder się nie pojawiła dalej przebywała w pomieszczeniu, w którym występowało rażące światło. A ona z początku pluła, szydziła, walczyła ze ścianami. Biła się głową o podłogę,ale teraz powoli złagodniała.
Sytr pamiętał kiedy przybyła ta dziwna osoba zapukała do siedziby otworzył jej sługa i poprowadził ją do Władcy zielarzy złych. Dziewczyna uczyniła kilka kroków dalej i czekała na Bezimiennego gdy przybył nie odzywała się wcale. W sumie praktycznie nic nie mówiła tylko uśmiechała się szyderczo i pokazała Władcy swe martwe dzieła na jego biurku. Wtedy się nie wściekł i pozwolił jej zostać. Wszyscy nie mieli pojęcia dlaczego. Ale coś się w tym tkwiło.

Nagle Kate się obudziła. Z początku nie orientowała się w jakiej sytuacji się znajduje. Potem przyszła pamięć zaczęła się wić, kopać nogami brzuch porywacza. Sytr nie miał maski ale nie pozwolił jej na obejrzenie jego twarzy. Ścisnął ją mocniej tak że zawiła z bólu i na odchodne zaczęła go gryźć w jego bark.Gdy tylko się pojawiły strumyki krwi w tym miejscu była zadowolona, lecz to nie pomogło by wyjść z tej trudnej opresji jaka miała się za niedługo stoczyć.

2 komentarze:

  1. Nie wiem co Ty chcesz... ten rozdział nie jest wcale zły, zawiera dużo opisów i praktycznie zero dialogów, ale naprawdę nie jest w nim nic złego ;p zdarzyły się literówki 2-3 razy, może mniej. Martwię się teraz o Kate. Oby nie stało się to o czym myślę..!

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak ,ale mogłam opisy bardziej rozbudować... No nic... Już wiem co napisze kolejnym rozdziale. I stosunkowo będzie lepszy. :)
    Chyba dobrze myślisz, ale będzie jeszcze gorzej z nią...
    Dziękuje :*

    OdpowiedzUsuń