poniedziałek, 24 czerwca 2013

Rodział 10 Wśród ciszy




Nagle rozległa się pełna cisza.Dziewczyna szepnęła do ucha Ericowi-Co się dzieje?

Jednak on nie odpowiedział i wziął ją za rękę i szybkim biegiem kierował się z Luizą do "odcinka D". Dziewczyna zwolniła,a on ściągnął ją bardziej,aby nie zwalniała biegu.Gdy dotarli do drzwi, wypowiedział zdania szeptem gorączkowo,aby się zamknęły. Jednak gdy były troszkę już uchylone dusił się. Dziewczyna nie wiedziała co robić, czuła się bezużyteczna. Dodała mu otuchy ściskając mu rękę. Spojrzał na nią, nie widziała jego źrenic.Krzyczała i dopiero wtedy zauważyła jego źrenice. Chłopak powiedział ostatnie zdania. I drzwi się zamknęły.

Jednak dalej biegli i Eric wypowiadał urywane słowa.

Zapewne ochronne- pomyślała dziewczyna.

-Nie możesz dzisiaj być sama- odpowiedział Eric- w skrytce jest komnata gościnna dla gości, przygotuje Ci tam posłanie, ale nie wychodź z tego pomieszczenia. zrozumiano?

-No ,ale muszę iść do domu, po kota...-odpowiedziała Luiza, nie podobał sie jej ten pomysł

-Nie. Kot jest bezpieczny tam,ale Ty tam nie będziesz. Musimy odczekać tą noc.Zrozum robię to dla Twojego bezpieczeństwa- Eric powstrzymał ją, patrząc jej w oczy-musisz być tej w komnacie, będziesz tam o wiele bezpieczna.

-A dlaczego nie możesz być tam ze mną?-spytała Luiza, powinna była ugryźć się język.

-Nie mogę tam być , ale będę czuwał obok Ciebie.To jak zgadzasz się?

Dziewczyna odpowiedziała smutno"-Niech będzie".

Eric nie wiedział czy powiedziała tak dlatego że nie może iść po kota, czy dlatego że nie może z nią tam być.

Weszli do biura, a potem szli w schodami w górę na którym znajdował się wielki korytarz były tam różne pokoje. Dziewczyny słyszała wszelakie odgłosy wokół kolejnych drzwi.

-Co sie znajduje za tym drzwiami?-zapytała Luiza ukazując brązowe dębowe drzwi, z gałką o kształcie smoka.

-Dowiesz się swoim czasie Luizo. Dziadek wszystko Ci pokaże. I proszę nie rób sobie nocnych wycieczek wokół korytarza. Masz być w swoim pokoju, dopóki nie otworze Twoje drzwi.

-Dobrze,ale wolałabym...wolałabym abyś był ze mną w komnacie. Boje sie być sama.

-Nie bój Cie,będę koło Ciebie. Gdy otworze pierwsze drzwi ukaże się wspólna komnata jest tam kominek, są sofy, carski dywan.Pomieszczenie jest bez okien. Na lewo będziesz miała swój pokój do spania, a ja swój po prawej. Tylko pamiętaj że Twoje drzwi zamykam, a wcześniej muszę słowa wypowiedzieć.

-Co to są za słowa?

-Słowa ochronne, które będą Ciebie chronić przed złem.

-Czy to konieczne?

-Dzisiaj jest zaprawdę konieczne. Muszę wypowiedzieć je trzykrotnie. Aby moc była jeszcze większa.

-No dobrze, czyli tutaj łatwo jest się zgubić?

-Oczywiście że tak. Ta skrytka choć mała jest większa. I powiem Ci że to jest siedziba zielarzy. I co roku tu przyjeżdżają z różnych krajów.

-Taaaak? To tu? Myślałam że gdzieś indziej.

-A gdzie miał by być?

-No nie wiem... w Paryżu, w Londynie.

Eric wybuchł śmiechem i dobrych humorach szli dalej doszli do białych drzwi wypisanymi na górze zielonym PZ1.

Chłopak dostrzegł pytające spojrzenie Luizy i szybko wytłumaczył "Pokój zielarzy 1". Eric otwierał drzwi specjalnym zielonych kluczem trochę prehistorycznym. Otworzył, poczuli zimno od środka,weszli do pomieszczenia.Chłopak zamknął drzwi. I zaczął mówić znowu spójne słówka.Dziewczyna nie rozumiała nic, wiedziała ze pochodzi ze Starego Świata. Zadziwiła ją jego wiedza, pewność i ta jego męskość jak wypowiadała te słowa kręcąc się tu i tam, nie zapominając o żadnym pozbawionym kącie. Chłopak otworzył drzwi dziewczyny i też tam zaczął litanie słów, poszedł też do swojego marudząc i mówiąc wciąż te nieznane dla Luizy słownictwo.

W końcu skończył. Luiza myślała że minęły wieki, nie spodziewała że tak to długo potrwa. Chłopak był wyczerpany. Jakby te słowa wyczerpały jego moc. Chłopak oparł się o sofę ledwo dysząc.

-To ja zapalę w kominku. -odpowiedziała Luiza.

Odpowiedział Eric kiwając ledwie dostrzegalnie głową.

Dziewczyna wzięła drewno i krzątała się przy kominku.Chłopak patrzył na nią podziwem ,patrzył jak szybko się porusza, jak jej ręce ruszają sie jakby przy muzyce raz szybkiej i raz powolnej.

W końcu zobaczył blask ognia przy kominka. Uśmiechnął się do niej z dumą, siadając na sofie.

-Luiza, nie chcesz zobaczyć swego pokoju?

-Za chwilę.

-Pójdę z Tobą

-No to chodźmy.

Luiza poszła za Ericem do swojego pokoju zobaczyła piękne pomieszczenie. Na ścianach była tapeta z rajskimi ptakami oraz z ziołami. Zobaczyła na podłodze carskie dywany tkane. Bardzo stare,ale piękne, że zaparło w dech jej piersi. Była tu także mała biblioteczka po prawej stronie, stare druki z gazet.Zobaczyła z jedną z nich była to redakcja "Zielarzowe nowinki". Zobaczyła wielkie łóżko ,które było miękkie i zapewne wygodne. Pogładziła je ręką po czym od razu wskoczyła na nie. Czuła się tu jak w niebie. Poczuła nagle zapach jaśminu. Wiodła tym zapachem aż do gablotki z miksturami.

-To mikstury Twojej matki-odpowiedział Eric.

Dziewczyna popatrzyła na niego.Delikatnie otworzyła gablotkę biorąc jeden flakonik z góry, pogładziła go, uśmiechnęła się, otworzyła go i od razu rozpłynął się w pokoju jaśmin.Zamknęła flakonik i zapach ten się ulotnił .Teraz zrozumiała jaka to była zguba. Odstawiła na miejsce ,zamknęła gablotkę i usiadła na łóżku, rozmyślając o matce.

Eric wyrwał ją z wspomnień, mówiąc.

-Wiesz że wielu tu zamieszkiwało zielarzy przed Tobą,ale żaden z nich nie mógł otworzyć tej gablotki,chociaż tego pragnęli?

-To znaczy...że tylko ja mogę otworzyć tą gablotkę?

-Oczywiście że Tylko Ty, bo jesteś jej córką, jedyną córką.

Luiza nie odpowiedziała. Eric, który siedział na krześle, wstał.

-Zrobię kolacje i masz przyjść za 20 minut- powiedział chłopak i wyszedł do salonu i poszedł do połączonej do salonu kuchni, robiąc kanapki z pomidorem, serem, szynką, sałatą, z jajkiem, z ziołami i wiele innymi warzywami. Po czym na tacy dał kanapki i gorącą herbatę zieloną,ruszając do salonu,zauważył że Luiza siedzi na sofie z mokrymi włosami z jedwabnym szlafrokiem.

Wygląda tak świeżo- pomyślał chłopak. Odsunął ta myśl nie chciał się potknąć na dywanie i zrobić obciachu dla swojej dumy. Dał tacę na stół i usiadł naprzeciwko. Nalewał herbatę Luizie i sobie,patrząc ciągle na dziewczynę.Zorientował się że za dużo polał na filiżankę,ale Luiza uratowała sytuacje, wycierając papierowym ręcznikiem stół. Po czym śmiali się z tej sytuacji.

-Ja...ja...naprawdę przepraszam...

-Nic nie szkodzi, każdemu mogło się to zdarzyć- opowiedziała Luiza.

Nastała cisza...

A oni jedli patrząc na siebie ubawieni. Po czym gadali o urokach pewnych miast, o pogodzie,która się zmieniła, o swoją ulubione porę roku. Sprzeczali się gdy każdy miał inne racje, próbując przekonać drugą stronę do zmiany zdania,ale każdy z nich był uparty. Eric uderzył leciutko plecy Luizy poduszką i tak rozpoczęła się wojna na poduszki. Wszędzie latały pióra wokół salonu,ale sie śmiali z tego, po czym ich twarze znaleźli się blisko siebie. Pocałowali się dość długo ,tęsknie,namiętnie. Luiza wyrwała się ucisku pocałunku.

-Zrobiło się już późno ,muszę się położyć.

-Dobrze.

Dziewczyna poszła do pokoju, zamknęła drzwi i oparła się plecami do drzwi. Była szczęśliwa, była w nim zakochana, czuła jego pocałunek na jego ustach,czuła jego bliskość.Czemu tak uciekłam?-pytała się w myślach dziewczyna-Zapewne dlatego że za szybko to się dzieje. Za szybko,zamknęła oczy i poczuła jego usta przy swoich. Poszła do swojego łóżka. Eric zamknął drzwi, i poszedł do siebie usłyszała jego kroki prowadzące do jego pokoju,usłyszała szum wody...

Ciekawe czy śpi, ciekawe co teraz robi, o czym myśli.Dotknęła ręką miękkiej poduszki i wpadła w głęboki sen...



Kolejny sen- kolejny sen mówiący o czymś ważnym.

Zauważyła dziewczynę w białej sukni na łące, jak pięknie grała na harfie. Dźwięki unosiły się do bezchmurnego nieba, ptaki śpiewały próbując zanucić tą samą muzykę. A dziewczyna była skupiona,ale uśmiechała się. Widać było że kochała grać, kochała żyć.

Nagle znikąd pojawiły się czarne chmury,mówiące że zaraz będzie jakieś nieszczęście.

Dziewczyna nie zważała na to grała jak zahipnotyzowana,ale choć poruszała ręką o struny dźwięki nie ulatniały się. Tak jakby nie istniała żadna muzyka.Ptaki ucichły. Dziewczyna wstała, dziwnie się poruszała, że dziwnie ruszała rękami i nogami,całym ciałem. Miała na swoich kończynach mocne więzły, była marionetką-zabawką czyiś rękach. W końcu pokazała twarz.

Oczy otworzyły się jej lecz nie miała źrenic, a szczęka dziewczyny poruszyła się mówiąc jakby tylko: "Witaj po raz kolejny Luizo!".

Luiza wybuchła krzykiem, próbowała budzić się ze snu. Trzęsła się cała.



***************************************************************************************



Eric zamknął drzwi dziewczyny ,cichutko. Posprzątał talerze, filiżanki po kolacji. Pióra zostawił.Za dużo ich było,a już nie miał sił sprzątać to wszystko. Ruszył do siebie. Wziął lodowaty prysznic wciąż rozmyślając o Luizie.

Czuł dalej pocałunek na swoich ustach, czuł euforię całą duszą i ciałem. Wiedział że spłoszył dziewczynę, że za szybko zadziałał,ale co mógł poradzić. Kochał ją, był w niej gorączkowo zakochany, jednak nie mógł powiedzieć jej kto jest jego ojcem.Wiedział że by go znienawidziła. Czuł to, ale co mógł poradzić ,że ojciec jest taki. Nie raz miał dość swego życia przez to kto go zrodził. Nie wiedział nic o matce. Powinna była mnie nie urodzić, coś zrobić. Przecież mogę być takim potworem jak on. Dlatego nie mogłem być z nią w jednym pokoju. To by było niebezpieczne. Chociaż kusi mnie Luiza. Kocham ją. Chce żeby zobaczyła moje prawdziwe oblicze, moje prawdziwe JA. A może udaje? A może coś takiego u mnie nie istnieje.

Jestem złym człowiekiem, przecież syn bierze wzór od ojca. Nie chce być nim! Nie chce! Tym łajdakiem! Tym zbrodniarzem! Nie chce mieć krwi niewinnych ludzi na swoich rękach!

Może powiem Luizie kim naprawdę jestem? Może powiem o swoich korzeniach? Znienawidzi mnie że ją oszukiwałem, że kłamałem ją w żywe oczy! Co mam robić? Wiem że nie mogę teraz powiedzieć jej prawdy, póki nie ma Juliusza. Ja jestem za dziewczynę w tej chwili odpowiedzialny.Ja? Ja... który cofnął się od zielarzy, który słabość zła zwyciężyła i poszedłem złą drogą. Jednak Juliusz , jednak dzięki niemu otworzyłem swe oczy.

Oczy...oczy.. te oczy mego ojca. Jedyna pamiątka od niego. Nie raz nie mam źrenic, przez niego, przez jego cząstkę.

Woda ciekła mu po całym ciele, nie zważał jaka jest lodowata. Tylko dalej myślał.

Matka... nie znałem jej. Kim ona była. Juliusz powiedział mi że ją bardzo dobrze znał i to była bardzo dobra kobieta-zielarka.Szkoda że ją nie poznałem.

Luiza..Pierwsze spotkanie z nią, kiedy wyrosła,kiedy stała się dojrzała... jest piękna, jej włosy,blond jak słońce.. jej zapach-zapach jaśminu i róży, jej oczy pełne blasku i żaru miłości. Jej gesty pokazujące jej wytrwałość- uniesiona głowa do góry, jej usta...



Nagle usłyszał krzyk,krzyk dziewczyny.. otrząsnął się .Wyszedł z łazienki ubierając pospiesznie szlafrok,który leżał na krześle,wyjął z kieszeni klucze i pobiegł do jej drzwi próbując je otworzyć,ale nie mógł.

-Cholera...-mamrotał Eric.-Cholera..Luiza,słyszysz mnie? Jestem przy Tobie,spokojnie, już otwieram najdroższa te przeklęte drzwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz