poniedziałek, 24 czerwca 2013

Rozdział 17 Podróż pełna przygód


Zapadł zmierzch, czwórka towarzyszy szła w równym tempie w kierunkiem północno-wschodnim. Kroczyli tak, patrząc uważnie pod nogi. Mieli ze sobą potrzebne bagaże i konie.

Luiza była zdumiona gdy zorientowała się,że dziadek tak szybko znalazł konie oznajmił wszystkim również iż konie są do ich użytku i mogą je zatrzymać.

Dziewczyna była szczęśliwa,bo zawsze marzyła,aby kiedyś móc posiadać konia, pojeździć na nim tu i tam,cieszyć się wolnością. Zawsze sobie wyobrażała że jedzie na czarnym ogierze wokół sadów i lasów,a wiatr leciutko rozwiewa jej włosy,czuła nawet zapach konia i jego silny grzbiet. I tak usypiała potem spokojnym snem śniąc dalej konną przejażdżkę.

A teraz jej marzenie spełniło się jak grom z jasnego nieba. Była szczęśliwa, poklepała leciutko szyje konia,pogładziła delikatnie łeb,mówiąc czułe słówka do niego.

I tak konie dźwigały ich bagaże. Nie chcieli na nich jechać,aby ich nie przemęczać i tak noszą ich toboły.Jeśli ktoś się zmęczy przejedzie się chwilę i potem znów pójdzie marszem.To był idealny pomysł.

Eric,który szedł na końcu wraz z końmi patrzył na dziewczynę jak szła w milczeniu spoglądając co raz na niebo i na gwiazdy na niebie,a ona szła zaledwie parę metrów dalej, przed nią szedł Ludomil , a orszak prowadził Juliusz-dziadek dziewczyny,który trzymał w jednej ręce kompas ,a w drugiej laskę.

Zrobiło się zimno,wieczór się miał ku początkowi.Luiza ubrała wełniany sweter, który trochę przetrzyma ciepło w skórze oraz skrzyżowała swoje ręce. I tak szła dalej z podniesioną głową.

Nagle kasztanowy koń stanął dęba przeraźliwie rżąc.

Luiza patrzyła na przestraszone zwierzę,a Eric w tym momencie chwycił go za uzdę,próbował go uspokoić i go ujarzmić,ale Kasztan nie słuchał i wyrwał się pędząc z bagażem Luizy i Erica do lasu.

Chłopak usiadł na Bieliku i galopem ruszył w stronę przestraszonego zwierzaka.

Luiza nie chciała patrzeć bezradnie na przebieg wydarzeń.Dosiadła starego konia Filipa i szykowała się do pościgu. Nagle ktoś ją chwycił za nogę.

-Zostaw mnie! Jadę za nimi! -rzekła ze złością dziewczyna.

-Nigdzie nie jedziesz nieusłuchliwo panienko!- krzyknął Ludomil.

Luiza uwolniła się od silnego ucisku nauczyciela i pognała tam gdzie ostatnio widziała jak jej ukochany ruszył za ogierem.

Zdziwiła się,że Filip ją posłuchał i pozwolił jej się dosiać,a zaskakujące było to że tak doskonale galopuje.

-Jesteś silnym koniem i ponad to szybkim-odpowiedziała Luiza leciutko klepiąc Filipa.

Ten prychnął i szybko gnał do lasu.Była o kilka metrów od Erica,ale wiedziała że i tak nie zdołają tak złapać przestraszonego konia. Tu trzeba było pomysłu. Nagle spojrzała na rozległy las,zauważyła mały strumyk i dalszą cześć lasu.

-A gdyby tak pojechać dookoła wtedy szansa złapania Kasztanka była by pewna -pomyślała w duchu dziewczyna.

I tak postanowiła.Trzymała lejce i pognali w stronę strumyka, a później wokół dalszej części lasu. Uważała na zalesione pobliskie krzaki i ostre krzewy.

Po dziesięciu minutach zauważyła konia,który skubał trawę.

-Jesteśmy już na miejscu Filipa.-rzekła cichutko dziewczyna-Stój tu na chwilę.

Wysiadła ze starego konia i zawiązała go do drzewa i powolutku bez pośpiechu ruszyła do Kasztanka.

Chwilę później Luiza przystanęła na łamliwych patykach i po czy, koń podniósł łeb i nasłuchiwał. Dziewczyna wstrzymała oddech.

Po kilku minutach Kasztan znów zainteresował się pobliską zielenią.

Dziewczyna przeczekała jeszcze chwilę i ruszyła powolutku krocząc krok po kroku,coraz bardziej uważała.

Kasztan pochwycił wzrok dziewczyny,jego nozdrza były wściekłe.Luiza mówiła do niego czułością i spokojnie,wyciągając wcześniej przygotowane kostki cukru.Koń ruszył do niej lecz Luiza się potknęła i upadła na ziemię,a Kasztan zerwał się znów i stanął dęba. Dziewczyna widziała jak jego kopyta są tuż nad jej głową.

Nagle ktoś chwycił mocno uzdę Kasztana, koń chwilę się szarpał,ale dał sobie już spokój.Osoba,która ją uratowała był niewątpliwe Eric.

-Wiesz że mógł nawet Ciebie zabić! -odparł po jakimś czasie chłopak

-Ale dobrze że go dogoniłaś, bo my z Bielakiem uwieźliśmy w błocie.-odpowiedział Eric po chwili.

Luiza kiwnęła głową za miłe słowa i orzekła tylko:

-Podziękować trzeba Filipowi i Tobie -cmoknęła czule Erica usta- Ruszajmy już do pozostałych.

Odpięła Filipa od drzewa i kroczyła koło niego. W milczeniu dotarli do reszty.

-Musimy zrobić postój,a moglibyśmy być dalej gdyby nie ten koń-oburzył się Ludomil.

-Po prostu ma swój temperament-broniła Kasztanka Luiza.

-Tak jak Ty! Ogóle nikogo nie słuchasz i robisz co Ci się żywnie podoba!

-Uspokój się Ludomil! Nie pozwolę,abyś tak traktował innych.Idź po suche gałęzie do lasu! -rzekł stanowczo Juliusz.

Eric i Luiza przykryli się derką, przytulali się do siebie i spoglądali co raz na małe rozpalone ognisko, które wcześniej wskrzesił ognisko Ludomil.

Widać już było,że teraz poprawił mu się humor, był weselszy a nawet dowcipkował.

-...i mówię wam tak było.Nigdy bym nie przepuszczał że przestraszę się małej myszy...hahaha...Tak,tak, ale wcześniej byłem przerażony, a działo się to szmat czasu wcześniej.Potem ta mysz nie opuszczała mnie ani na krok,pewnie mnie polubiła.Ale siostra mówiła mi że na pewno mam w kieszeniach ser.Skąd ona to wiedziała?! No cóż, ale później nie miałem tego sera a i tak mysz chodziła za mną non stop. A może się do mnie przyzwyczaiła?

Juliusz popatrzył na zegarek i przerwał opowieść Ludomilowi:

-Pora ruszać dalej.

Spakowali się, ogień zgasili i ruszali dalej.Robiło się już jasno.Zaczynał się nowy dzień.

Dotarli później do opuszczonego miasta,aż wszystkim po plecach przeleciały ciarki.

Spalone domy, rozbite szyby i dzbanki, studnia po prawej stronie była pokrywa pajęczynami. Wszędzie panowała cisza nie do zniesienia i jakiś niepokój.

Szli więc w milczeniu, patrząc co raz katem oka na pozostałości tego miasta i smutno się każdemu zrobiło.

Nagle przystanęli na rozległych polach i wszystkim lżej się zrobiło. Ptaki śpiewały, trawa leciutko łaskotał,pszenica i żyto bardzo piękne rozkwitały. Towarzysze szli po ścieżce robiąc kilka małych postoi.

Minęło kilka dni,aż dotarli do wyznaczonego celu.

Luiza podziwiała widoki Valley of Water.Po lewej stronie znajdowała się siedziba zielarzy, dalej jakiś mały dom.

-Zapewne tam mieszkają bliźniaczki -pomyślała Luiza.

Dalej był porośnięty las,dużo strumieni i rzek,a po prawej stronie były ziemie uprawne,rośliny zielarskie, a na pagórku kwitły różnorodne kwiaty.

Nagle ktoś ich dostrzegł.Postać ta szybko biegła,poruszała się zwinnie i gładko.Wiatr rozwiewał jej włosy,a słońce ukazało że ma koloru rudego.

Opuściła koszyk z kwiatami,nie zwracając uwagi że wypadły wszystkie rośliny na ziemię.

Biegła z górki prosto na nich.Luiza po jakimś czasie dostrzegła jej rysy.Była piękna,miała uwodzicielski zielone oczy,małe usta oraz nos.

W końcu kobieta przystanęła,objęła przyjaźnie Juliusza i Ludomila mówiąc:

-W końcu jesteście! Czekaliśmy długo na was. Wszystko jest już gotowe!

-Witaj jestem Luiza,wnuczka Juliusza-orzekła pewnym głosem dziewczyna

-O witaj,ja jestem Kate,miło Ciebie poznać- odpowiedziała zielarka emocji,wyciągając prawą drobną rękę

Luiza uścisnęła i odrzekła:

-Wiem,Eric mi o Tobie powiedział, mi też również miło Ciebie poznać.

I uśmiechnęła się zielarka miłości i wytrwałości.

Kate odwzajemniła uśmiech myśląc w duchu:"Eric tu jest! On tutaj jest!"

Eric szybko zjawił się obok Luizy obejmując ją czule.

-O witaj drogi Ericu!- rzekła Kate promieniującym uśmiechem.

-Witaj Kate.Co słychać?

-Za trzy dni będzie wielki bal w Valley of Water,w tej o to siedzibie. Mam nadzieje że nam pomożecie go zorganizować!

-Nie opuścimy takiej okazji oraz zjawimy się razem z Luizą na balu-powiedział chłopak, po czym pocałował policzek Luizy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz